Akcentowanie miłosierdzia w połączeniu z mentalnością kształtowaną przez popkulturę, może prowadzić na manowce.
Odprawiałem kiedyś Mszę św. w niewielkim gronie osób mniej lub bardziej związanych z Kościołem. Przed przyjęciem Eucharystii wypowiedziałem półgłosem słowa: „Panie Jezu Chryste, niech przyjęcie Ciała i Krwi Twojej nie ściągnie na mnie wyroku potępienia, lecz dzięki Twemu miłosierdziu niech mnie chroni oraz skutecznie leczy moją duszę i ciało”. Wkrótce po zakończeniu Mszy podeszła do mnie kobieta oburzona wydźwiękiem modlitwy. „To jakiś absurd! Jak modlitwa, uczestniczenie we Mszy św. i przyjęcie Komunii może prowadzić do potępienia! Już samo mówienie o potępieniu jest podejrzane, niezgodne z Bożym miłosierdziem, a wspominanie o tym w takim kontekście to kosmiczny absurd!” – mówiła.
Próba tłumaczenia, że przyjmowanie największej świętości może w człowieku rodzić bojaźń, by Jej nie znieważyć, uczynić to godnie, by nie zabrudzić tego spotkania swoją grzesznością, zupełnie jej nie przekonywały.
Miej miłosierdzie dla nas...
Dla mojej rozmówczyni Bóg, jeśli jest rzeczywiście Bogiem, nie może człowieka potępić czy karać za grzechy, bo człowiek popełnia błędy co najwyżej ze słabości czy nieświadomości. Poza nielicznymi wypadkami perwersyjnych zbrodniarzy, Bóg musiałby działać wbrew sobie, wbrew miłości i sprawiedliwości, gdyby miał dopuścić do pozostawienia kogoś w piekle. Jednym słowem miłosierdzie to nie tyle wielki przymiot Boga, ale Jego obowiązek. Ta postawa jest charakterystyczna dla wielu ludzi, którzy orędzie miłosierdzia traktują jako powszechną amnestię. Jej konsekwencją jest fakt, że właściwie nie trzeba dbać o chodzenie Bożymi drogami, można lekceważyć wezwanie do życia duchem Ewangelii, a trzymanie się niedzisiejszych przykazań, przy których upiera się Kościół, traktować jako zaprzeczenie wolności. To wszystko w doskonałym samopoczuciu płynącym z przekonania o dobroci Boga.
Tak idea miłosierdzia staje się usprawiedliwieniem dla opierania moralności nie na fundamencie Boskiej prawdy, ale na płaszczyźnie własnych przekonań i aktualnych preferencji.
Dobrze pojęte orędzie miłosierdzia jest nadzieją dla grzesznika, który uwikłał się w grzech, który został sponiewierany przez zło. Dzięki przesłaniu Bożego przebaczenia otwiera się przed nim droga do pojednania z Miłosiernym, wyzwolenia z niewoli zła i przemiany życia. W takiej wizji akt Bożego miłosierdzia jest początkiem nowej drogi zmierzającej do zjednoczenia z Bogiem.
Gdy jednak z tej wizji usunie się obiektywny porządek moralny i miłość Boga potraktuje jako czynnik determinujący Go do łaskawego potraktowania człowieka bez względu na jego postawę, to otrzymamy rzeczywistość niebezpiecznie zbliżająca się do grzechu przeciwko Duchowi Św. O ile skutkiem akcentowania Bożej sprawiedliwości i mówienia o wiecznym potępieniu mógł być akt rozpaczy, czyli braku nadziei zbawienia, to dziś częściej mamy do czynienia z innym tego grzechu przejawem, czyli zuchwałym liczeniem na Boże miłosierdzie.
W opisanym przeze mnie przypadku i wielu podobnych mamy co prawda do czynienia raczej z bezmyślnością niż zuchwałością, jednak zgodzić się trzeba, że taka postawa nie otwiera, ale zamyka na przyjęcie Bożej łaski, pozostawiając człowieka w złudnym przekonaniu, że jego wieczność jest bezpieczna w ręku pluszowego boga.
...dla Jego bolesnej męki
Zdarza się, że chrześcijanin z wyższością patrzy na starszego brata z przypowieści o miłosiernym ojcu i marnotrawnym synu (Łk 15, 11-32). Niejeden słuchacz kazań czuje się moralnie lepszy od człowieka, który nie chce odpuścić swemu bratu i ma za złe ojcu, że łaskawie postąpił z nicponiem. Warto jednak na jego bunt popatrzeć inaczej niż na objaw faryzeizmu, który nie pozwala Ojcu na okazanie miłosierdzia i dostrzec w nim obawę, że takie potraktowanie marnotrawnego doprowadzi do rozmycia wartości, gdy już nie będzie ważne, czy ktoś służył ojcu przez lata, czy też przepuścił ojcowiznę i poniżył swoją godność.
Skoro każdy ma prawo do uczty, wszystko do synów należy, po co się starać, po co zwracać uwagę na wybory i decyzje, po co trwać w postawie wierności? Może nie ma żadnego znaczenia, że syn oddalił się od Ojca i stracił majątek? Może nic tak naprawdę się nie stało?
W postawie starszego brata można dostrzec pytanie, jakie są konsekwencje życiowych wyborów i decyzji, co jest dobre, a co złe, i czy jedno ma większą wartość od drugiego. Jeśli nie postawimy tych pytań, „okaże się, iż starszy brat, ten, który z niechęcią przyglądał się ojcowskiemu powitaniu młodszego brata, miał rację, kiedy protestował i mówił, iż pojednanie z ojcem nic nie kosztuje, że jest łatwe i nieuczciwe” (Richard J. Neuhaus, „Śmierć w piątek po południu”).
Rozwiązaniem tej sprzeczności jest fakt, że przypowieść opowiada syn, który wyruszył z domu ojca w dalekie krainy na poszukiwanie swoich marnotrawnych braci. To nieprawda, że nic się nie stało, a miłosierdzie nic nie kosztuje. Jezus Chrystus pchany miłością do braci i sióstr staje się człowiekiem, wchodzi w ich doświadczenie, czyli sytuację bezbronności i bezradności wobec zła. Przez Wcielenie zajmuje ich miejsce i bierze na siebie ludzki grzech. Daje się zmiażdżyć złu, ale na dnie ciemności, w poczuciu całkowitego osamotnienia i bezsensu zachowuje synowską miłość, którą odpowiada na stwórczą miłość Ojca. Jezus przez swoją śmierć zstępuje do piekieł i stamtąd wyprowadza wszystkich, którzy byli w niewoli diabła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.