Przedsiębiorstwo: rodzina

Przewodnik Katolicki 11/2012 Przewodnik Katolicki 11/2012

Zacznę matematycznie. Gdy w dzisiejszych czasach pod jednym dachem mieszka czternaście osób, prawie na pewno chodzi o dom wielorodzinny. Na przykład taki, w którym żyją trzy rodziny 2+2 i jedno bezdzietne małżeństwo. W sumie czternaście osób. Tylko że w TYM domu wszyscy noszą to samo nazwisko: mama, tata i dwanaścioro dzieci.

 

– Było nam to na rękę, bo nie zamierzaliśmy spekulować nieruchomościami, choć wiele osób mówiło, że ze sprzedaży nawet bardzo starego domu, ale w tak dobrej lokalizacji, mielibyśmy tyle pieniędzy, że byłoby nas stać na zakup trzech mieszkań – wspomina Kasia. – Poza tym bardzo się zaprzyjaźniliśmy z panem Kazimierzem. Często opowiadał nam o wojnie i odkryciach na wykopaliskach – szukał dzwonów zarekwirowanych przez hitlerowców. I właściwie to on zatrzymał nas w Polsce. Mieliśmy dwupokojowe mieszkanie i nie było w nim miejsca na wstawienie siódmego łóżeczka. Nawet gdy jego nowy właściciel pozwolił przebić się przez ścianę do sąsiedniego pokoju, zamiast trzech dwupiętrowych łóżek dla dzieci ustawiliśmy dwa trzypiętrowe, by zaoszczędzić na metrażu… Wtedy Sebastian dostał propozycję naukowego wyjazdu do Triestu. Mniej więcej w tym samym czasie poznaliśmy pana Kazimierza, który ofiarował nam dom. Ostatecznie pojechaliśmy do Włoch, ale tylko na pół roku, mimo że rozważaliśmy ewentualność przeprowadzenia się tam na stałe. Wróciliśmy do tego domu, który udało nam się wyremontować, który jest dla nas jednym z wielu „Bożych znaków”, że Opatrzność nad nami czuwa. Nasz dobroczyńca zmarł w listopadzie ubiegłego roku w wieku 88 lat.

„Nigdy nie ginęliśmy z głodu”

Każda gospodyni domowa wie, ile kosztuje zaopatrzenie lodówki dla standardowej czteroosobowej rodziny. Koszty,  jakie w każdym miesiącu muszą ponieść rodzice dwanaściorga dzieci, by zaspokoić ich podstawowe potrzeby, są nieporównywalnie większe.

Na szczęście tak życzliwych ludzi jak pan Kazimierz, Kasia i Sebastian spotkali o wiele więcej. W czasach studenckich żyli na garnuszku rodziców i do dziś są im za to bardzo wdzięczni. Gdy na świecie pojawiały się ich kolejne dzieci, poznawali osoby chętne do bezinteresownej pomocy materialnej lub finansowej. – Na przykład po narodzinach Marianny pewna staruszka przyniosła nam w kopercie paręset złotych. Od znajomej z neokatechumenatu, do którego należymy, dostajemy za darmo warzywa, ktoś inny sprezentował nam dwa worki ziemniaków. Korzystaliśmy z programu Caritasu „Skrzydła”, w ramach którego prywatni darczyńcy wspierali finansowo edukację naszych dzieci, płacąc za zajęcia muzyczne czy szkołę baletową. Natomiast od kilku lat nie zwracamy się o pomoc do opieki społecznej – mówi Sebastian. – Kasia prowadzi działalność gospodarczą, więc w MOPS-ie musi wykazać się dochodami nie za poprzedni miesiąc, jak ja i inni zatrudnieni na umowę o pracę, ale za cały poprzedni rok. W związku z tym jej działalność musi przynajmniej przez jeden cały rok podatkowy podupadać, żeby przepisy to zauważyły.

Żona: – Kiedyś, dawno temu, chyba przy siódmym dziecku, jedna pani z MOPS-u powiedziała do mnie z pretensją w głosie: „Pani Kubisowa, no i przyjdę do pani za rok i znowu będzie pani w ciąży…”. To na jakiś czas zniechęciło mnie do tej instytucji, ale potem doznaliśmy i stamtąd wiele życzliwości. Jednak w tej chwili (dzięki Bogu!) nie łapiemy się na kryteria pomocy społecznej.

– Ktoś mógłby pomyśleć, że tak w ogóle to jesteśmy bardzo bogaci – kontynuuje Sebastian, który jest etatowym pracownikiem naukowym w Instytucie Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk. – Mamy przecież dwa samochody, w tym jeden bus, pianino cyfrowe, dwa piekarniki… Tylko że u nas z jednym autem niczego się nie zorganizuje, pianino dostaliśmy, a dwa piekarniki są potrzebne choćby po to, by Kasia nie musiała całych nocy spędzać w kuchni, chcąc upiec na niedzielę i mięso, i ciasto. Do pokoju, w którym teraz siedzimy, kupiliśmy tylko lampę z Ikei i krzyż. Stół, krzesła, fotele, telewizor i DVD podarowali nam życzliwi ludzie.

Pytam zatem małżonków o ich ocenę prorodzinności państwa polskiego. Uśmiechają się z przymrużeniem oka. Ich zdaniem reformę przepisów trzeba zacząć do zmiany mentalności: by pracodawcy zrozumieli, że bardziej opłaca im się zatrudnić ojca trójki dzieci niż kawalera, bo to ojcu, który ma do wykarmienia rodzinę, będzie bardziej zależało na utrzymaniu się na stanowisku. – Mamy wrażenie, że naszemu państwu jest wszystko jedno – dzielą się doświadczeniem. – Nasze dzieci są fajne i Polsce opłaca się mieć takich obywateli. Takie przedsiębiorstwo jak nasza rodzina wymaga jakiegoś zaangażowania, a tu nic… Sam VAT za towary i usługi w czternastoosobowej rodzinie jest tak wysoki, że żaden zasiłek tego nie zwróci.

„Eksperyment” na Panu Bogu

Być może dlatego, że obydwoje przez rok wspólnie studiowali fizykę, a teraz Sebastian zajmuje się nią „na serio”, uważają, że ich życie to eksperyment? – Fajnie nam, gdy tak razem tu wszyscy jesteśmy – mówią na zakończenie naszego spotkania. – To wszystko wiąże się z wiarą. Naszego bycia rodzicami nie traktujemy jak poświęcenia, mimo że mamy dwanaścioro dzieci. To taki „eksperyment” na Panu Bogu. Jeśli On istnieje, to przecież nie da nam zginąć.                
 

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...