Dmuchanie w balon antyklerykalizmu

W gruncie rzeczy chodzi jednak zawsze o to samo: o wypchnięcie Kościoła z życia publicznego i zamknięcie go w zatęchłej kruchcie. Potem wystarczy już tylko wyrzucić klucz... Przewodnik Katolicki, 27 stycznia 2008




Można odnieść wrażenie, że w dzisiejszym polskim życiu publicznym mamy do czynienia z pewnego rodzaj recydywą. Bo oto w niektórych wypowiedziach, artykułach czy dyskusjach pobrzmiewa dalekie echo wydarzeń z początku lat 90. To deja vu zwie się antyklerykalizmem.

Kiedy wiceszefowa SLD Joanna Senyszyn mówi dziś o Kościele, że jest on pięć razy be: bogaty, bezkarny, bezideowy, bezduszny i bezczelny, to czyni tak nie tylko dlatego, że reprezentuje formację, która na swoich partyjno-wyborczych sztandarach ma wypisany programowy antyklerykalizm. Takie jest bowiem w tej chwili ogólne przyzwolenie „postępowej elity”, która od kilkunastu lat z omnipotentnych pozycji stara się dyktować „zacofanym” Polakom, w co mają wierzyć, czym się brzydzić, co potępiać, a czemu przyklaskiwać. Senyszyn jedynie bardziej rzuca się w oczy, bo swój antyklerykalizm uprawia w sposób bardziej ordynarny i prostacki, niż czynią to wysublimowane „salonowe” pióra. W gruncie rzeczy chodzi jednak zawsze o to samo: o wypchnięcie Kościoła z życia publicznego i zamknięcie go w zatęchłej kruchcie. Potem wystarczy już tylko wyrzucić klucz...


Rozumni, postępowi i zatroskani


Świeckość, laickość państwa, neutralność światopoglądowa – to ulubione słowa wszystkich chyba bez wyjątku apologetów politycznej poprawności. W Polsce, gdzie pozycja Kościoła jest nadal bardzo silna, są oni jednak nieco bardziej wstrzemięźliwi w tego typu wojowniczych deklaracjach.

Ale nie zawsze tak było. Kiedy na początku lat 90. Kościół katolicki po kilkudziesięciu latach rugowania przez komunistyczne władze został w końcu dopuszczony do publicznej debaty, z miejsca podniosły się głosy krytyki. Tym bardziej że wielu zwykłych obywateli poczuło się „urażonych” widokiem księży święcących świeżo przemalowane ex-milicyjne radiowozy i udzielających z ambony moralnych połajanek pod adresem naszych rodzimych polityków. Taki był jednak nieuchronny efekt zderzenia starego z nowym.
Waldemar Łysiak w swojej znakomitej książce „Rzeczpospolita kłamców - Salon” przytacza szereg antyklerykalnych wystąpień czołowych przedstawicieli ówczesnej awangardy „rozumu i postępu”. Pisarz przypomina m.in. wróżby Adama Michnika –największego salonowego guru, który wieszczył podówczas: „Zagraża nam fundamentalizm religijny! (...) Uważam, że klerykalizm bardzo źle służy polskiemu państwu”.

Niemal codziennie Polacy mogli zatem przeczytać, posłuchać i pooglądać informacje o „ajatollahach w sutannach”, „dyktaturze czarnych”, groźbie „iranizacji” kraju itp.

Tymczasem nie sprawdziło się tak naprawdę nic z tych kasandrycznych przepowiedni. Nad Wisłą nie powstało „państwo wyznaniowe”. Miast tego doczekaliśmy się jedynie recydywy rządów postkomunistycznej lewicy. Fala antyklerykalizmu przycichła zaś, zanim tak naprawdę na dobre w ogóle się zaczęła.


«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...