Walka z głodem i wojna

W kongijskim regionie Północnego Kivu ponad połowa dzieci poniżej piątego roku życia jest niedożywiona. Nie ma tu dziecka, które wiedziałoby, czym jest pokój. Dzieci walczą z karabinem w ręku, po śmierci rodziców opiekują się swym młodszym rodzeństwem i uprawiają pole, by nie umrzeć z głodu Czas serca, 99/2009



Czteroletni chłopiec w jednej ręce trzyma herbatnika, a w drugiej lizaka. Zamiast pochłaniać łakocie, apatycznie patrzy przed siebie. Maluch cierpi na chorobę głodową. Jej objawami są m.in. brak apetytu i smutek. W kongijskim regionie Północnego Kivu ponad połowa dzieci poniżej piątego roku życia jest niedożywiona. Nie ma tu dziecka, które wiedziałoby, czym jest pokój. Dzieci walczą z karabinem w ręku, po śmierci rodziców opiekują się swym młodszym rodzeństwem i uprawiają pole, by nie umrzeć z głodu.

wraki samochodów zamiast huśtawki

Bose stopy wzbijają w górę tumany kurzu. Kilkanaścioro dzieci biega między wrakami oenzetowskich samochodów. Stały się one ich placem zabaw. Jednocześnie przypominają, że jestem na terenie, gdzie wciąż toczy się wojna. Samochody zostały ostrzelane przez rebeliantów. Żołnierze sił pokojowych w popłochu wycofywali się pieszo. Po wraki nikt nie wrócił. Mieszkańcy okolicznych wiosek rozkradli, co się dało.

Widząc aparat, dzieci od razu ustawiają się do zdjęcia. Obrazuje ono ich napiętnowane wojną dzieciństwo. Wioska Ntamugenga, gdzie jesteśmy, leży z dala od asfaltowej drogi. Oznacza to większe niebezpieczeństwo i większą biedę. Gdy tylko zaczyna się „robić goręcej” ludzie ewakuują się ku bardziej zamieszkanym terenom. Ta wędrówka ludów sprawia, że pola często nie są uprawiane i nie ma kto zbierać plonów. Rodzi to głód i kolejne choroby. I tak nieustannie od 1996 roku.

dachy z bananowych liści

Gliniane chaty pokryte liśćmi z bananów czy kukurydzy. Bieda aż piszczy. Jeden z Kongijczyków, Simba, pokazując na żyzną ziemię, gaje bananowe i pola fasoli mówi do mnie: kiedy wróci pokój nie będzie już więcej chat z bananowych liści i głodujących dzieci. „Pokój” to słowo słyszę najczęściej. Wypowiadają je osierocone dzieci, kobiety, których mężowie są w wojsku, pielęgniarze w centrum dożywiania czy misjonarki w prowadzonym przez siebie ośrodku zdrowia.

Nędza tych ludzi jest tak ogromna, że naprawdę trudno uwierzyć, że region, w którym jestem, jest jednym z najbogatszych na świecie. Tu, pod ziemią leżą ogromne pokłady, wykorzystywanego w przemyśle kosmicznym i elektronicznym, kolanu oraz diamentów. To główni winowajcy. To te skarby sprawiają, że coraz mniej Kongijczyków pamięta, czym jest życie w pokoju.

centrum dożywiania

Z daleka słyszę melodię wygrywaną na kilku bębenkach. Dwoje opiekunów bawi się z maluchami w centrum dożywiania. Na wyplatanych z liści kukurydzy matach siedzi kilkadziesięcioro dzieci. Niektóre z nich wcale nie wyglądają na niedożywione. Wydają się nawet grubiutkie. Nic bardziej mylnego, to głodowa opuchlizna. Centrum prowadzą polskie misjonarki ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. „Dzieci opuchnięte, z wydętymi brzuszkami, cierpią na kwasiorkor, czyli brak białka w organizmie” – mówi siostra Barbara Pustułka. Kilkulatek wybiera ręką z większego od niego garnka resztki słodkiej kaszy. Spogląda na nas i zaczyna zaczepiać. To znak, że jest już zdrowy.

Choroba głodowa przekłada się bowiem na apatię, smutek i brak zainteresowania czymkolwiek. Pierwszy uśmiech dziecka oznacza początek wychodzenia z choroby. Próbuję karmić czterolatka. Herbatniki z glukozą ani polski lizak nie budzą w nim entuzjazmu. Popękana, jak po oparzeniu, skóra jednoznacznie mówi, że dopiero rozpoczął leczenie. Wzrok przyciągają wychudzone maleństwa o starczych, pomarszczonych twarzach. Te dzieci cierpią na marazm, wywołany brakiem węglowodanów i tłuszczów. Leczenie trwa miesiącami. Wielu dzieciom wystarczy podać mleko terapeutyczne, by zaczęły wracać do zdrowia. Jego cena przekracza możliwości większości kongijskich rodzin.




«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...