Wszystkie troski tego świata

Pan Stefan to jest wyrzut sumienia. Wielu z nas zajmuje się na co dzień bzdurami: jak okazyjnie coś kupić, wygodnie się urządzić i przyjemnie spędzić sobotni wieczór. A pan Stefan myśli, co zrobić, żeby nigdy już się nie powtórzyły Auschwitz, Srebrenica i atak na World Trade Center... Tygodnik Powszechny, 4-11 stycznia 2009


Potem był miesięcznik „Znak”, „Tygodnik Powszechny”, Kluby Inteligencji Katolickiej (był współtwórcą dwóch – w Warszawie i Krakowie), znowu „Znak”, którego redaktorem naczelnym został w 1978 r. Uświadomiłem sobie właśnie, że prowadził to pismo, towarzysząc polskiemu Papieżowi przez 16 lat pontyfikatu.

Wcześniej jeszcze zaangażował się w Duszpasterski Synod Archidiecezji Krakowskiej, wielkie dzieło Wojtyły i jego współpracowników, które Wilkanowicz nazywał „modelem Kościoła przyszłości”: pogłębionego, rozdyskutowanego, rozwiązującego trudne problemy metodą dialogu.

Został dziennikarzem, ale pisał niewiele. Wydał jedną raptem książkę, za to pod znamiennym tytułem: „Dlaczego i jak wierzę” (1969). Stał się (z własnej woli? poddając się biegowi rzeczy?) człowiekiem-mostem lub człowiekiem-forum: kimś, kto umożliwia innym spotkanie, wymianę doświadczeń.

To go pasjonowało i pasjonuje po dziś dzień: żeby ludzie dzielili się ze sobą tym, co myślą, co czują, jak przeżywają określone zjawiska i zdarzenia. Choć patrzy na świat w szerokiej perspektywie, nie ufa do końca statystyce, woli wsłuchiwać się w konkretne głosy, które pomagają widzieć rzeczywistość w całym jej skomplikowaniu. Jest fanatykiem żywego słowa. Od lat wszędzie chodzi z mikrofonem: nagrywa kazania, wystąpienia, dyskusje, wywiady. Kiedyś rozpowszechniał je za pomocą kaset magnetofonowych, dziś – za pomocą internetu.

Życie z miłości

W 1957 r. pojechał jako delegat z Polski na międzynarodowy kongres ruchu Pax Romana do San Salwador. To był jego pierwszy wyjazd zagraniczny. I w czasie tego wyjazdu się zakochał. Niektórzy uczestnicy kongresu po jego zakończeniu wzięli udział w studyjnym objeździe Stanów Zjednoczonych. Zachowało się z tego objazdu zdjęcie, które bardzo lubię: grupa rozluźnionych młodych ludzi z rozbawieniem spoglądających w obiektyw.

I tylko jedna osoba spuszcza wzrok w dół: to 33-letni Stefan Wilkanowicz, który wpatruje się w stojącą przed nim wietnamską dziewczynę. Trzy lata później na lotnisku w Paryżu poprosi Teresę Trân Thi L?i o rękę. I ona – krewna cesarzowej i córka mandaryna – przyjmie oświadczyny. Po pokonaniu licznych trudności w 1964 r. wezmą ślub i zamieszkają w Krakowie.

Codzienne życie na styku dwóch kultur, dwóch tradycji... „To się Stefanowi od Boga należało”, powiedział ktoś przed laty. Tak, to była nagroda za jego otwarcie, za jego umiłowanie pluralizmu, a także za jego późniejsze wysiłki w budowaniu „cywilizacji ekumenicznej”. Ale było to też życie po prostu, życie, które z miłości się bierze... W rozmowach z Tomaszem Ponikłą Wilkanowicz po raz pierwszy mówi obszernie o różnych trudnościach, na jakie napotykają zakochani, małżonkowie, rodzice. I znów – o sobie i swoim małżeństwie zaledwie napomyka. A jednak czuć, że tłem jego rozważań jest... No, szczęście, bo jak to inaczej nazwać?

Dialog jest trudny

Na drzwiach jego gabinetu powinna wisieć tabliczka: „Stefan Wilkanowicz, człowiek dialogu”. Oczywiście, sam zaraz by ją zdjął, więc pewnie długo by nie powisiała... Ale pojęcie „dialogu” kojarzy się z nim najmocniej. W swoim długim życiu angażował się już w dialog chrześcijańsko-żydowski i żydowsko-polski, w dialog wewnątrzchrześcijański i dialog wielkich religii, w pojednanie polsko--niemieckie i w przełamywanie barier między Zachodem i Wschodem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...