Biedni sąsiedzi patrzą na getto

W tym miejscu zdążyło już wyrosnąć nowe pokolenie. Wśród dzieci panuje ta sama reguła, co w świecie dorosłych: silni biją, a słabi są bici. Muszą się przystosowywać do warunków życia w slumsach. Ich słabość jest potępiana nawet przez ich słabych rodziców. Znak, 1/2009



Na ścianach pokoju wiszą obrazy przedstawiające Chrystusa i księdza Popiełuszkę. Jednak do kościoła w niedzielę pani Lucyna nie chodzi. Kiedy podciąga obrus i pokazuje pod stołem nogę, staje się jasne dlaczego. Noga jest zdeformowana, pokryta jakąś naroślą. – To od spraw kobiecych – wyjaśnia. – Za młodu doktór mi powiedział, żebym urodziła dziecko, to krew się oczyści.

Widać się nie oczyściła, skoro pani Lucyna już od kilkunastu lat nie wychodzi o własnych siłach ze slumsów.

– W nocy spać nie mogę, bo myślę o tych pijokach, żeby ognia nie zaprószyli. O Jezusie Maryjo! Drą się, śpiwają, a tu człowiek po dziesiątej ściszo telewizor, żeby nikomu nie przeszkadzać. Jo nie wiem, czy doczekom jakiego jutra. Chyba na cmentarzu.

Takich ludzi, którzy trafili tutaj z zupełnie niezawinionych przez siebie powodów, jest sporo. Jedni z dnia na dzień stracili pracę, po czym nie zdołali znaleźć nowego źródła utrzymania. Drugim wystarczyło, że po śmierci jednego z bliskich usłyszeli od prawowitych spadkobierców: „nic już tu do ciebie nie należy”.

W tym miejscu są także matki z dziećmi, które uciekły przed przemocą domową, pogorzelcy, a nawet ofiary oszustów.

Gdy pierwszy raz wchodzili do baraków, przeżywali rozpacz. Pocieszali się, że wystarczy rok, najwyżej dwa, a zdołają stanąć na nogi. Dziś, po kilkunastu latach, są wciąż bezradni wobec faktu, że życie tak akurat im się poukładało. Byli jak inni, bo mieli dom. Teraz – dla swojej dawnej wspólnoty, w której oczach wciąż przeglądają się jak w lustrze – są na marginesie.

W Jaworniku wylądowali także ci, którzy przepili wszystko, co posiadali, albo którzy liczyli, że urzędnicy darują im opłaty za prąd, wodę i gaz. Akurat ci zazwyczaj dobrze sobie tutaj radzą: pięścią ustalają reguły, a przemoc sprawia, że wciąż są u siebie. Niektórzy deklarują wprost: „nie chcemy się stąd ruszać – chcemy pieniędzy”.

Jednych od drugich odróżnić nietrudno, ale dla sąsiadów jawornickiego getta wszyscy są jednakowi.

Szczury i mikrofalówka

Gąsiorkowa, kobieta po czterdziestce, gdy tylko się dowiaduje, że przyjechał ktoś z prasy, wychodzi przed barak, by wykrzyczeć swoją krzywdę. Prowadzi do wspólnej dla wszystkich mieszkańców budynku ubikacji.

Pokazuje ściany porośnięte grzybem, umywalki, które ciągle są zapychane albo resztkami z kuchni, albo fekaliami. Krzyczy, że kratki podłogowe, kurki i krany są kradzione i wywożone na złom. Wylewający się na korytarz smród każe wąchać, żeby zapamiętać. Jest zawiedziona, gdyż szczury, które zwykle wędrują po całym bloku, akurat teraz gdzieś się przyczaiły.

Po wejściu do mieszkania od razu kładzie na stole gruby plik dokumentów. Są to prośby o umorzenie bieżących płatności lub narosłego przez lata długu, kierowane do zarządcy mieszkań socjalnych, czyli Urzędu Miasta i Gminy Myślenice, oraz do burmistrza.

Podobne dokumenty przedstawia wielu tutejszych, bo też zdecydowana większość nie płaci czynszu. Ponoszenie kosztów za takie warunki życia jest dla nich oznaką frajerstwa, na które w tym miejscu pozwalają sobie prawie wyłącznie ludzie starsi. Oni nie godzą się z opinią, że skoro nie obowiązują tu reguły ze świata zewnętrznego, można odstąpić od wypełniania wyniesionego jeszcze z domu nakazu uczciwości. Są uczciwi, więc słabi.





 
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...