Wszystkie nasze mniejsze sprawy

Tygodnik Powszechny 51/2010 Tygodnik Powszechny 51/2010

Powtarzamy czasem, że jesteśmy prześladowani i nie mamy wolności działania. Jak te nasze bolączki wyglądają na tle prześladowań Kościoła w Wietnamie czy Chinach?

 

Maciej Müller, Tomasz Ponikło: Jak się Księdzu Kardynałowi podoba taki ironiczny wiersz Jarosława Naliwajki: „Potrafi powiedzieć dzień dobry / ludzki tak jak Ewangelia / inaczej nie ma / A biskup / jest / arcy”? Dostrzega Ksiądz Kardynał tendencje, by w zwykłych zachowaniach dopatrywać się biskupiej niezwykłości?

Kard. Kazimierz Nycz: Takie podejście wynika z rzadkiego kontaktu z biskupami, których wierni spotykają zazwyczaj w szatach liturgicznych, podczas uroczystości, wizytacji parafii, bierzmowania. A przecież w trakcie wizytacji każdy powinien mieć możliwość, i z niej skorzystać, spotkania i rozmowy z biskupem. Biskup jako jeden z braci w Kościele i pasterz, przychodzi, żeby rozmawiać o problemach; ten dystans należy przełamać. Początek wiersza jest według mnie wezwaniem dla wszystkich biskupów, dla mnie też, żeby to zwykłe „dzień dobry” padało zawsze wobec drugiego człowieka. Biskupi muszą być uważni, by nie zamknąć się tylko w środowisku swoich współpracowników, ale mieć kontakt z innymi ludźmi.

Kardynalska purpura jest zatem dla Księdza Kardynała dodatkowym wyzwaniem.

Tak, ale powtórzę, że moim największym staraniem jest troska o to, by pozostać przede wszystkim biskupem diecezji. Jeśli obowiązki kardynalskie będą mnie odciągać przez spotkania w Rzymie i współpracę z papieżem, to mam nadzieję, że z pożytkiem dla Kościoła warszawskiego. Doświadczyć Kościoła powszechnego jest czymś niesamowitym, chciałbym, żeby to pozytywnie wpłynęło na Kościół w Polsce.

Po konsystorzu powiedział Ksiądz Kardynał, że w obliczu relacji biskupów z krajów islamskich, azjatyckich, afrykańskich, problemy Kościoła w Polsce wydają się małe...

Wśród tematów była wolność religijna i prześladowania chrześcijan, które w XXI w. mają niezwykłą skalę. Wobec Kościoła tak umęczonego, nasze sprawy są małe. Nie relatywizuję ich, ale patrzę na cierpienia innych. Kard. Ignacy Jeż zawsze powtarzał, żebyśmy nie narzekali, tylko brali się do roboty, bo na świecie są trudniejsze sprawy od naszych. Z drugiej strony dyskusje na poziomie Kościoła powszechnego pozwalają wyciągać wnioski z doświadczeń innych, a także niebezpiecznie uspokoić się, jeśli chodzi o ocenę naszego Kościoła. Tego ostatniego podejścia chciałbym uniknąć na rzecz twórczego korzystania z dorobku innych.

Czy Kościół w Polsce wykorzystuje swój potencjał, żeby pomagać takim Kościołom lokalnym, jak np. chiński?

Jesteśmy nieporównywalnymi państwami co do wielkości, ale także mamy nieporównywalne problemy, jeśli chodzi o upartość ideologii antykościelnej, marksistowskiej czy komunistycznej, która, choć nieobecna w gospodarce chińskiej, jest – jak się wydaje – obecna w sposobie rządzenia i w podejściu do religii, zwłaszcza katolickiej. Rząd wbija klin między Kościół urzędowy i podziemny, dlatego pomoc nie jest łatwa, nawet w płaszczyźnie misyjnej. Ta pomoc w stosunku do skali jest symboliczna, ale jednocześnie chrześcijaństwo jako znak sprzeciwu, nawet mniejszościowy, stanowi istotny kontrapunkt. Poza tym świeccy, środowiska intelektualne i solidarnościowe, muszą nauczyć się dzielić tym, co Solidarność osiągnęła i dała Europie.

Pozostaje pytanie, czy przestaliśmy dawać o tym świadectwo? Inną sprawą, bardzo smutną, jest to, że zdolność dzielenia się tym doświadczeniem jest osłabiona przez współczesne podziały wśród dawnych członków Solidarności. I ktoś może postawić uczciwie pytanie: ale co w was zostało z tego doświadczenia po 20 latach wolnej Polski?

Może Polacy czekają na inspirację z Episkopatu?

Gdyby to była tylko inspiracja potrzebna jako iskierka, to trzeba się zastanawiać nad tym, czy jest ona dość wyraźna. Ale problem leży głębiej: w aktywności laikatu. Spotykam się z odpowiedziami, że tej aktywności nie ma, „bo księża nas nie potrzebują”. To złe myślenie o Kościele. Świeccy mają tu swoje własne zadania, co wynika z chrztu, których nikt im nie może zabrać. Owszem, mają swoje zadania ad intra – we wnętrzu Kościoła; tu może dochodzić, a czasem i pewnie dochodzi, do jakichś małych napięć między duchownymi i świeckimi, ale mają świeccy własne pole do apostolstwa – tym polem jest cały świat i tu nikt nie może ich ograniczyć. Moim zdaniem czekanie aż w konkretnych sytuacjach, np. przy okazji ustawy bioetycznej i zapłodnienia pozaustrojowego, głos zabiorą biskupi, jest chybione, bo Kościół w tych dziedzinach potrzebuje fachowego głosu, przede wszystkim katolików świeckich. Zgadzam się, że inspiracja jest konieczna, ale nikt w tym nie zastąpi świeckich, dlatego cieszę się, kiedy słyszę głos lekarzy, etyków, polityków, którzy nie muszą tego deklarować, bo widać i słychać, że czynią to jako ludzie Kościoła.

Ale odnoszę wrażenie, że tego jest za mało, że nazbyt ukrywa się swoją chrześcijańską tożsamość, kiedy podchodzi się do tematów tego świata.

Kiedy katolicki polityk mówi o swoim stanowisku w sprawie gotowości do poparcia ustawy bioetycznej nie w pełni uznającej naukę Kościoła, może odczuć ostracyzm społeczny. Np. podczas Mszy poczuje na sobie spojrzenia: pójdzie do Komunii czy nie pójdzie?

Mówimy o przypadkach sporadycznych, więc zachowajmy miarę. Katolicki polityk, który przyjmuje zasady stawiane przez Kościół – także w odniesieniu do jego pracy w parlamencie i do procedowania nad bardzo trudnymi problemami – jeżeli będzie się kierować swoim prawym sumieniem i tym, co na ten temat głosi Kościół, nie będzie musiał bać się niczyich spojrzeń.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...