Kto posiada prawdę

Tygodnik Powszechny 15/2011 Tygodnik Powszechny 15/2011

Po co nam w Kościele etykiety? Kiedy wiarę zastępujemy rzeczami nawet najświętszymi, ale rzeczami – robimy z niej sztandar.

 

Maciej Müller, Tomasz Ponikło: Co to znaczy „katolicyzm otwarty”?

Ks. Grzegorz Ryś: Mówi się tak, wskazując na kontrast w odniesieniu do sytuacji katolicyzmu, a zwłaszcza papiestwa w XIX wieku – „zamkniętego” i „odgrodzonego” od nowoczesnego, budowanego na fundamencie liberalnych haseł świata. W sferze znaku wyrażało się to m.in. nieudzielaniem „Miastu i Światu” błogosławieństwa przez nowo wybranych papieży – nawet uważany powszechnie za przełamującego bariery papież Leon XIII nie zdecydował się na ten gest „otwarcia”.

Jakie były przyczyny tego zamknięcia?

Początków możemy szukać w dramatycznym prześladowaniu Kościoła przez Rewolucję Francuską, z której wiek XIX się zrodził, następnie w antypapieskich wystąpieniach doby Wiosny Ludów i wreszcie w walce o zjednoczenie Włoch, zakończonej odebraniem papieżom ich ziemskiego państwa.

Kościół „obraził się” wtedy na rzeczywistość, kwestionującą jego doczesne dominium, a także na nowoczesność, na socjalizm (i tu słusznie!), na rozwój nauki, a także wszystko to, co podkłada się pod słowo „liberalizm”. Urwał się dialog: nie było spotkania między Kościołem a światem, królowało poczucie zagrożenia. Strategię wyznaczały takie dokumenty jak encyklika „Quanta cura” Piusa IX (1864) i wydany wraz z nią „Syllabus błędów”, czy też słynny „Indeks ksiąg zakazanych”. I znów: jeszcze Leon XIII opublikował jego nową, „uaktualnioną”, tzn. poszerzoną wersję.

Główną zasadą katolicyzmu stał się ultramontanizm: zwarcie szeregów, konserwatyzm, jedność z papieżem – więźniem Watykanu. Na prawie sto lat Kościół skoncentrował się na defensywie, skupiał uwagę na sobie, na obronie samego siebie, a nie na... Bogu.

Jak na zmianę tego podejścia wpłynął Sobór Watykański II?

Nawet przy założeniu, że „nie rzuca się pereł przed wieprze” – Kościół istnieje nie dla siebie, lecz dla świata. I tak zdefiniował się na Soborze: mówiąc, że jest „jakby sakramentem” – to znaczy „znakiem” i „narzędziem” wewnętrznego zjednoczenia każdego człowieka z Bogiem oraz (!) jedności całego rodzaju ludzkiego. Tak więc Kościół jednoznacznie określił swój cel poza sobą, a siebie zaczął traktować jako środek do tego, by ludzie na całym świecie byli bliżsi Bogu i sobie wzajemnie. To zjednoczenie – sakrament powszechnej jedności – wytwarza się bowiem na drodze zjednoczenia z Bogiem; bo wiara polega na relacji człowieka z Bogiem przeżywanej na sposób osobisty i indywidualny, ale we wspólnocie.

Sobór nauczał też o „słusznej autonomii” rzeczywistości i stworzenia. Polityka, gospodarka, struktury społeczne, nauka i kultura – mogą (powinny!) się rządzić własnymi prawami. Ta autonomia kończy się dopiero tam, gdzie człowiek miałby pokusę zapomnieć o etycznym wymiarze każdego ze swoich czynów. Wówczas Kościół ma pełne prawo zabrać głos – w obronie moralności (co zresztą jest równoznaczne z obroną godności człowieka). Jest to jeden z wymiarów dialogu, jaki Kościół winien prowadzić ze światem.

To jest otwartość. I na tym polega ewangelizacja.

A jeśli spotykamy się z innymi religiami, to też jest to ewangelizacja?

Dlaczego nie? Zawsze chodzi o ewangelizację. Ona przyjmuje różne formy. Dialog nie oznacza, że rezygnujesz z tego, co jest misją. Nie mówimy, że Kościół w równym stopniu uobecnia się wszędzie; więc to, że można się zbawić w innych religiach, nie oznacza, że głoszenie chrześcijaństwa przestało być sensowne. Jedno z drugim się nie kłóci. Otwartość nie oznacza, że stwierdzimy nowocześnie: wszędzie jest równie dobrze. Oczywiście, Pan Bóg nie związał sobie rąk, ustanawiając Kościół i porządek sakramentalny; ma moc i możliwość działać „wszędzie” – w Kościele wszakże i poprzez sakramenty działa z całą pewnością! Szacunek dla czyichś poglądów religijnych nie oznacza, że nie możesz prezentować Ewangelii. Jan Paweł II był tu precyzyjny: w Asyżu przedstawiciele każdej religii modlili się na jednym miejscu, ale jednak osobno. W poczuciu wspólnoty, ale także w pełnej prawdzie o tym, co nas dzieli. We wzajemnej otwartości – zgodnie z tym, co mówi Tomasz z Akwinu: „każda prawda – przez kogokolwiek powiedziana – pochodzi od Ducha Świętego”.

Taka otwartość była w średniowiecznych misjonarzach, którzy uważali, że dusza ludzka jest naturaliter Christiana. Mieli wyczucie, że w poganinie (w jego duszy) tak naprawdę jest jakaś ukryta wiara – jakaś prawda (i doświadczenie) o Tym, co Boskie. Ostatecznie więc mieli w sobie przekonanie, że spotykają człowieka sobie bliskiego (należącego do „innych owiec” Chrystusa), a nie wroga.

Zamknięcie wynika z lęku. A Chrystus, kiedy nakazywał uczniom: „nie bierzcie w drogę laski”, podkreślał przecież, żeby nie traktować innego człowieka jako kogoś, przed kim trzeba się bronić (bo po to w czasach Jezusa zabierano w podróż laskę: by się oganiać przed napastnikami).

Wszystko to może jednak prowadzić na ścieżki tak piętnowanego przez Kościół relatywizmu...

Żeby wyjść naprzeciw drugiemu i w rozmowie z nim nie rozmyć własnej tożsamości, trzeba wiedzieć, kim się jest i jakie ma się poglądy. Paweł VI w adhortacji „Evangelii nuntiandi” wskazał dwa elementy ewangelizacji: dialog i świadectwo. A ten papież raczej nie jest ikoną tzw. postępowców. Nikt rozsądny nie oskarży go o niezrozumienie Soboru. Ewangelia staje się pociągająca poprzez to, w jaki sposób nią żyjemy. A jeśli w naszym postępowaniu i słowach rozmówcy dostrzegą raczej ducha kodeksu karnego niż Ducha Bożego – na taką misję ewangelizacyjną będziemy musieli zabrać także miecz.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...