Puste miejsce po Kościele

Tygodnik Powszechny 20/2011 Tygodnik Powszechny 20/2011

Zwolennicy wiązania się z taką czy inną partią nie dostrzegają faktu, że wpuszczają do Kościoła podziały, a za nimi wielki posiew autentycznej nienawiści. Takiej skali wzajemnej wrogości nie było w czasach stanu wojennego.

 

Tomasz Ponikło, Artur Sporniak: Czy czeka nas walka Kościoła „papieskiego” z Kościołem „smoleńskim”?

O. Paweł Kozacki: Tekst Cezarego Michalskiego z „Newsweeka”, w którym pojawiły się takie publicystyczne określenia, opisuje instrumentalizację religii. Nie sądzę, by Jarosławowi Kaczyńskiemu chodziło o tworzenie sekty. On chce budować skuteczną wodzowską partię. Im bardziej będzie ona karna i zjednoczona – choćby ideą parareligijną – tym lepiej. Nie chodzi jednak o tworzenie alternatywy dla Kościoła. Rywalizacja może polegać na tym, że konkretni ludzie będą utożsamiać się bardziej z ideami Kaczyńskiego niż z tym, co głosi Kościół.

Nie martwi Ojca zagospodarowywanie przez polityków emocji, których źródłem jest religia?

Czy ich źródłem jest rzeczywiście religia? Raczej pewna wizja polityczna, która odwołuje się do wrażliwości ludzi postrzegających świat poprzez patriotyczno-religijną zbitkę idei. To zwłaszcza ludzie pokrzywdzeni przez transformację, marginalizowani, którzy czują się odepchnięci, pozbawieni swojej podmiotowości i godności.

Ale Kaczyński nie jest pierwszy, który próbuje zagarnąć ten elektorat. O takich ludzi walczy ks. Rydzyk, na nich kapitał polityczny próbował zbijać Lepper. O wiele groźniejszy niż ten ruch jest dla Kościoła fakt, że powstaje on w pustce, której Kościół nie umie wypełnić. Nie tyle odrywa coś od Kościoła, ile zagospodarowuje wolne miejsce.

Po raz kolejny ktoś pod szyldem Kościoła próbuje trafiać do ludzi, którzy znaleźli się na społecznym marginesie. Czy to znaczy, że przez dwie dekady wolnej Polski Kościół sam nie potrafił tego zrobić?

Moim zdaniem, nie potrafił. Zabrakło jasnego programu duszpasterskiego, umiejętności dotarcia do tych ludzi i doprowadzenia ich do Jezusa. Mamy potężny wysiłek katechetyczny, który okazał się ślepą uliczką. Masowa katecheza szkolna nie prowadzi ludzi do Boga. A fakt, że Kościół nie przekazuje wiary, zawsze jest jego klęską.

Co zatem przekazuje?

Pewną obyczajowość i etos. Te modele duszpasterskie, które w jakiś sposób funkcjonowały w minionych dziesięcioleciach, w momencie zderzenia z wolnym światem straciły siłę oddziaływania. Młodzież coraz bardziej oddala się od Kościoła i obojętnieje na kwestie wiary. Nie tylko zresztą ona, jeden z moich braci, dziś po pięćdziesiątce, mówi, że gdy przyjedzie do swojej wioski, widzi, że związek z Kościołem ma jedynie trzech spośród jedenastu byłych jego szkolnych kolegów. Pozostali nie pojawiają się nawet na Pasterce. To, co proponuje Kościół w tej wiosce, nie trafia w potrzeby ludzi.

Czyli naprawdę groźny dla Kościoła jest brak skutecznego pomysłu duszpasterskiego?

Bardziej chodzi o brak odpowiedniego języka. Można mieć świetny program i nie potrafić go wprowadzać w życie. Trzeba mieć ludzi, którzy go będą realizować. Nie da się dzisiaj prowadzić duszpasterstwa, wyłącznie opierając się na księżach czy zakonnikach. Zaangażowani muszą być także świeccy. Oddziaływanie Kościoła musi być wielostronne, a nie jednostronne – od księży do świeckich.

Znakomitym programem jest list Jana Pawła II na zakończenie Jubileuszowego Roku 2000 „Novo millennio ineunte”, w którym Papież wymienia kolejne punkty do zrealizowania: pedagogika świętości, szkoła modlitwy, Eucharystia i sakrament pokuty, ekumenizm, słuchanie i głoszenie Słowa, duchowość komunii... Problemem jest wprowadzenie go w życie, np. pokazanie ludziom modlitwy w taki sposób, żeby chcieli się modlić. Oczywiście są miejsca, gdzie ta modlitwa jest nauczana, np. Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów. Ale to wszystko za mało, by Kościół potrafił przeciwstawić się nachalnej wizji świata proponującego życie szybkie, łatwe i przyjemne. W związku z tym – tracimy ludzi.

Jakie powinny być w Polsce proporcje między programem duszpasterskim, czyli formowaniem wierzących, a ewangelizacją?

Siłą chrześcijaństwa jest przesłanie nadziei – Dobra Nowina. Głoszenie jej jest właśnie ewangelizacją. Nie umiem powiedzieć, jakie mają być proporcje między głoszeniem Dobrej Nowiny wszystkim a utwierdzaniem tych, którzy tę Dobrą Nowinę przyjęli. Natomiast szwankuje ukazywanie tego, co jest najistotniejsze – pokazywanie, na czym polega życie Słowem Bożym, czy owocne korzystanie z sakramentów. Dlatego mówię o pustce.

Herezja smoleńska jest możliwa nie tylko dlatego, że szwankuje duszpasterstwo, ale także dlatego, że odpuszczamy ewangelizację. Dla wielu herezja smoleńska bliska jest ich wierze odziedziczonej, w którą elementy patriotyczne i narodowe mocno są wplecione. Oni tak się modlą, w takiej religijności się odnajdują. Nie oceniam tego, ale sądzę, że takiej formy religijności nie da się przekazać nowym pokoleniom. Gdzieś czytałem, że tylko co dziesiąty polski katolik przyznaje się do osobistej relacji z Chrystusem. Jeżeli nie mamy jasnej propozycji opartej właśnie na takiej osobistej więzi, to ludzie będą szukać namiastek – czegoś, co będzie pobudzać emocje i będzie ich angażować.

Co w takim razie należałoby najpilniej robić?

Ważne jest tworzenie wspólnot, czyli grup ludzi, którzy więziami między sobą mogliby pokazywać, że miłość jest w ogóle możliwa. „Jeżeli nie kochasz człowieka, którego widzisz, jak możesz kochać Boga, którego nie widzisz?” – pyta św. Jan Apostoł. Chodzi o przestrzeń wzajemnego szacunku i wsparcia – również pogłębiania wiary. Z jednej zatem strony ważny jest osobisty przykład tych, którzy wierzą i potrafią ukazywać swoją relację z Bogiem, a z drugiej – dają możliwość wejścia w braterski krąg ludzi.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...