Polityka nierównych szans

Przewodnik Katolicki 22/2011 Przewodnik Katolicki 22/2011

– To synonim polskiej polityki prorodzinnej, która paradoksalnie... spycha rodziny na margines. Czy Polska nie lubi dzieci?

 

I nie mam tu na myśli wzniosłych słów, że to one są największym szczęściem i błogosławieństwem, jakie może spotkać rodziców, ale twarde dane – prognozy ekspertów, którzy straszą nas wizją starego społeczeństwa. I mają rację. Regres demograficzny, marginalizacja rodzin w wyniku bezrobocia i ubóstwa, upowszechnianie modelu samotnego wychowania dzieci – to tylko niektóre skutki niedostatecznej opieki nad rodziną.

Diabeł tkwi w szczegółach

Podstawowym problemem, z którego wynikają wszystkie pozostałe, jest pomieszanie pojęć. Bo polityka socjalna i prorodzinna – chociaż wrzucane do tego samego worka – to zupełnie co innego. Ta pierwsza ma – co do zasady – likwidować społeczne problemy, np. bezdomność, alkoholizm, narkomanię czy „trudności w przystosowaniu do życia po zwolnieniu z zakładu karnego”. A rodzina nie jest problemem! Sprowadzenie polityki prorodzinnej wyłącznie do socjalnej – chociażby przez ustawowy zapis, że „socjal” ma zapobiegać „bezradności w sprawach opiekuńczo-wychowawczych i prowadzenia gospodarstwa domowego, zwłaszcza w rodzinach niepełnych lub wielodzietnych” (jakby to było ich domeną) – jest dużym uproszczeniem i nadużyciem. Chyba że pod pojęciem „bezradności” rozumiemy zbyt wysokie obciążenia finansowe związane z utrzymaniem potomstwa, a na to rodzice nie mają wpływu.

Co mamy?

Niewiele. Przede wszystkim niechlubne wskaźniki. Mimo że spada liczba urodzeń (w 1989 r. na 100 kobiet przypadało ich w Polsce 203, dziś – 123), to na dzieci, które się rodzą, delikatnie mówiąc, nie przepłacamy. Podczas gdy średnie wydatki na politykę prorodzinną w Unii Europejskiej wynoszą obecnie ok. 2 proc. PKB, Polska przeznacza na ten cel dwa razy mniej. Wątek ten wymaga drobnego komentarza: na co szczególnie warto zwrócić uwagę, to nie fakt, że Polskę wyprzedzają bogate Niemcy, Francja, Dania, Austria czy Szwecja. O rodziny bardziej troszczą się także Rumunia, Czechy i Grecja… Polskie dzieci są najbiedniejsze w Europie. Z raportu GUS-uSytuacja gospodarstw domowych w 2008 r. wynika, że 45 proc. rodzin z czworgiem i więcej dzieci żyje poniżej relatywnej granicy ubóstwa (dochód na osobę mniejszy niż 50 proc. średniej krajowej), a 18 proc. tych rodzin – poniżej minimum egzystencji, czyli ich dochód nie wystarcza na zaspokojenie elementarnych potrzeb.

Łatanie dziury w wale jest ważniejsze

– Myślenie, że obecny stan polityki prorodzinnej to pozostałość po systemie komunistycznym, nie jest ścisłe. Ze zdziwieniem kiedyś stwierdziłam, że w 1985 r. jedną trzecią pensji mojego męża stanowiły zasiłki przyznawane z racji wychowywania dwójki dzieci, a ja mogłam być na urlopie wychowawczym przez 15 lat. Urlop wychowawczy był płatny i częściowo zaliczany do emerytury. Podwyżka zasiłków i wprowadzenie płatnych urlopów wychowawczych były realizacją postulatów strajkowych z sierpnia 1980 r. A dziś? Niektórzy nie wiedzą, że urlop wychowawczy w ogóle istnieje. Podczas gdy cała Europa mówi, że małe dziecko potrzebuje czasu, w Polsce prowadzi się kampanię żłobkową, by mamy jak najszybciej po porodzie wróciły do pracy zawodowej – stwierdza ze smutkiem i żalem Teresa Kapela, wiceprezes zarządu Związku Dużych Rodzin Trzy Plus, mama pięciorga dorosłych już dzieci.

Nad przyczynami takiego stanu rzeczy zastanawia się Dariusz Karłowicz, prezes Fundacji Świętego Mikołaja: – Polityczne i ekonomiczne skutki polityki prorodzinnej dałyby się odczuć dopiero po dłuższym czasie. Rządy spętane perspektywą najbliższych wyborów poświęcają rodzinie tyle uwagi, co wałom przeciwpowodziowym, a więc niewiele – diagnozuje. Jego prognoza na przyszłość również nie jest optymistyczna: – Różnica polega na tym, że rzeki wylewają raz na jakiś czas i ryzyko, że stanie się to jeszcze przed wyborami, skłania do jakiejś pracy przy konserwacji wałów. Brak polityki prorodzinnej skończy się katastrofą, której nie da się załatać jak dziury w wale.

Prezes Karłowicz uważa, że świadczenia, które państwo proponuje rodzinom (o czym pisaliśmy wielokrotnie w „Przewodniku”), zniechęcają do rodzenia dzieci. „Miniaturowy system ulg podatkowych” nazywa „skandaliczną nierównością”. Nie sądzi też, aby dobry pakiet prorodzinny był dziś przepustką do wygranych wyborów. – Kilka ugrupowań odwoływało się do wartości rodzinnych, ale nigdy nie zapewniło im to spektakularnego wyniku. Nikomu nie udało się nadać temu tematowi wysokiej rangi politycznej – stwierdza. Być może dlatego, że jak dotąd nikt nie wystąpił z dostatecznie przekonującym programem zmian, więc odbiorcy kampanii wyborczych nie są przekonani, na czym prorodzinność miałaby polegać. – Nawet jeśli pojawiały się jakieś prorodzinne hasła, to nie widziałem ich jako przekonującej wizji politycznej i ekonomicznej. Często były to tylko pobożne życzenia, o których po wyborach szybko zapominano, bo w kolejnym budżecie musiały ustąpić sprawom ocenianym jako bardziej istotne. Patrząc na to z perspektywy ekonomicznej, rządy są jak biznesmen mający zainwestować w przedsięwzięcie, którego zyski nadejdą dopiero za kilkadziesiąt lat. W tej sprawie trzeba opuścić horyzont partyjno-wyborczy i ekonomiczną „dojutrkowość”. Państwo nie jest spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Niestety, myślenie w kategorii dobra wspólnego wymaga wiele odwagi, a sprawa prorodzinności czeka na wielkich wizjonerów i reformatorów. Oby nadeszli, nim będzie za późno.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...