Koreańscy katolicy

Niedziela 27/2011 Niedziela 27/2011

Dziś w Polsce mieszka ok. półtora tysiąca Koreańczyków. Pracują m.in. jako dyplomaci, przedsiębiorcy, menadżerowie, restauratorzy, muzycy. Kilkudziesięciu z nich studiuje na naszych uczelniach. Są to na ogół ludzie wierzący. Większość z nich jest wyznawcami buddyzmu. Jednak 10 proc. spośród przybyłych stanowią katolicy. To właśnie oni od kilkunastu lat uczestniczą w coniedzielnej Mszy św. odprawianej w języku angielskim i koreańskim w dominikańskiej świątyni na warszawskim Służewie

 

Przyjeżdżają na Mszę św. niemal z całej Polski, m.in. z Białegostoku, Gdańska, Łodzi, Mławy, Sosnowca, Włocławka, Wrocławia, Zabrza, Żor, głównie jednak z Warszawy. Z całymi rodzinami, zarówno z maleńkimi dziećmi, jak i całkiem dorosłymi. Uczestniczą najpierw w modlitewnych przygotowaniach do Mszy św., następnie w godzinnej liturgii. Później zaś zostają na wspólnym posiłku, przygotowywanym do niedawna przez koreańską siostrę zakonną Lucię. Od kiedy jednak siostra powróciła do kraju, poczęstunek przygotowują koreańskie kobiety.

Posiew prześladowań

Chrześcijaństwo w Korei znane jest od ponad dwustu lat. „Posiali” je nie kapłani czy zakonnicy, ale świeccy. Dotarło ono zaś z Chin, dokąd przybyła delegacja koreańskich uczonych zaciekawionych wieściami o „nowej religii”. Wrócili stamtąd – ochrzczeni i zaopatrzeni w religijne księgi. Jednym z pierwszych nowo ochrzczonych był Yi Sung-hun, który przyjął imię Piotr i po powrocie do Korei, w 1784 r., udzielił chrztu pierwszej grupie Koreańczyków. I od tego też roku, jak pisze ks. Konrad Keler SVD, przyjmuje się początki chrześcijaństwa w Korei. Dziś w miejscu, gdzie spotykali się na modlitwach pierwsi katolicy, stoi katedra Myeongdong. Nowa religia szybko spotkała się z dużym zainteresowaniem kręgów intelektualnych Korei. Rozwój nowej religii ówczesna władza uznała jednak za zagrożenie dla obowiązującego wówczas neokonfucjanizmu. Rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan. Więziono ich i dokonywano egzekucji. Apogeum miało miejsce w latach 60. i 70. XIX wieku, kiedy to wymordowano kilkadziesiąt tysięcy chrześcijan, w tym blisko 8 tys. katolików. Posiew krwi męczenników przyniósł jednak obfite owoce: w latach 80. tego wieku chrześcijaństwo zostało uznane w Korei i zaczęło się powoli rozwijać. W czasach najnowszych najbardziej rozpowszechniło się na Północy Korei. Jednak kiedy do władzy doszli komuniści, znów rozpoczęły się prześladowania chrześcijan. Całymi rodzinami osadzano ich w obozach. Obecnie uwięzionych jest tam ok. 30 tys. Natomiast ilu zostało zamordowanych od czasu definitywnego podziału Korei w 1953 r., tak naprawdę nie wiadomo. 

W Korei Południowej chrześcijaństwo, a w szczególności katolicyzm, zaczęło się szybko rozwijać po wizytach Jana Pawła II w latach 80. ubiegłego wieku. A w szczególności po pierwszej pielgrzymce, w 1984 r., Koreańczycy, bez względu na wyznawaną wiarę, uznali wówczas Jana Pawła II za narodowego bohatera. Miał bowiem odwagę mówić w sposób niezwykle dobitny o prawie do wolności i o poszanowaniu godności dla Koreańczyków. Zabrzmiało to szczególnie mocno w Kwangju, mieście, gdzie w 1980 r., podczas manifestacji 200 tys. robotników i studentów, zastrzelono kilkuset manifestantów. Kilka dni później Papież spotkał się w seulskiej katedrze z koreańską opozycją, co również uznano za wydarzenie wyjątkowe. Podobnie jak spotkanie z trędowatymi. Od tych spotkań religię katolicką, nawet w mediach, zaczęto utożsamiać z godnością i odwagą. I tak z niespełna kilkuset tysięcy katolików u początku lat 80. XX wieku – koreańska wspólnota przez zaledwie kilka lat rozrosła się do prawie 2 mln. Obecnie jest ich już 5 mln. I – jak podkreślają sami Koreańczycy – dzisiejszą elitę intelektualną Korei stanowią chrześcijanie. W tym katolicy. Ambasador Korei w Polsce i jego rodzina również są katolikami.

Religia, która spaja naród

Yohn Kang jest po pięćdziesiątce. Żonaty. Jego żona przyjęła chrzest wcześniej niż on. Mają troje dorosłych dzieci. Yohn Kang jest przedsiębiorcą. Uważa, że katolicyzm jest bardzo ważny dla Koreańczyków. – Dało się odczuć pustkę społeczną, kiedy ludzie odchodzili od buddyzmu. A jednocześnie ludzie bardzo czekali na „coś”. I tym „czymś” okazał się katolicyzm – mówi. – Jakby Koreańczycy czekali na katolicyzm, myśląc o przyszłości. Uważam, że to jest głęboko przemyślany wybór.

Yohn Kang został ochrzczony przed 17 laty przez baskijskiego księdza w Brukseli. Niegdyś był buddystą, ale – jak przyznaje – niezbyt gorliwym. Jednak szukał jakiejś religii, która by go zbliżyła do Pana Boga. Uważał, że religia jest potrzebna dla przyszłości rodziny. I on jako głowa rodziny powinien jej zapewnić taki fundament. Mocno podkreśla, że od kiedy został katolikiem, jego życie radykalnie się zmieniło. Pan Bóg pewnego dnia głośno zapukał do jego drzwi. Jeszcze u początku lat 90. był kapitanem statku towarowego Koreańskich Linii Oceanicznych. Wielokrotnie doświadczał niebezpiecznych sytuacji na morzu. Jednak ta, w której wówczas się znalazł, była wyjątkowa. Płynęli między Japonią a Seattle. Ich ogromny statek został uwięziony przez tajfun na 3 dni. Wpadł w rodzaj wielkiego rowu wodnego i nie mógł się ruszyć. Woda była na równi z burtą. Lada moment groziło im zatopienie. – Cały czas wraz z oficerami patrzyłem z mostku kapitańskiego na to, co się dzieje. Chmury były tak ciemne, że dzień przypominał noc – wspomina tamten czas grozy Yohn Kang. – W pewnym momencie poszedłem się trochę zdrzemnąć, bo nie spałem ponad dobę. Przyśniło mi się, że rozpadła się ściana pomiędzy komorą silnikową a ładownią, bo z silnika do ładowni przepływał olej napędowy. Obudziłem się natychmiast i kazałem bosmanowi sprawdzić stan silnika. Wrócił i mówi: „Kapitanie, jest wielki problem. Olej silnikowy wlewa się do ładowni”. Gdyby mi się to nie przyśniło, nigdy bym nie sprawdził. Tymczasem byłoby to ogromnie niebezpieczne dla statku. Groziło pożarem albo zatarciem silnika i w rezultacie zatopieniem. Wtedy bardzo modliłem się do Boga o uratowanie siebie i załogi. Przyrzekłem wówczas Panu Bogu, że jeżeli przeżyję i wrócę do kraju, to wybiorę religię chrześcijańską, by czcić Boga. Następnego dnia zrobiło się tak jasno, że zobaczyłem wreszcie niebo i poziom morza. Wydostaliśmy się z tej otchłani. Po tym doświadczeniu nie miałem już wątpliwości, że Bóg istnieje i że to On uratował.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...