Naprawdę nie ma złych księży

Tygodnik Powszechny 18/2011 Tygodnik Powszechny 18/2011

Będą w życiu rozmaite przygody. Rozmaite. Tylko zawsze trzeba się zapytać: czy w czasie tej przygody było się z Nim, czy bez? Jeżeli z Nim – to w porządku. Choćbyś dostał, choćbyś się przewrócił. (Ks. Józef Tischner)

 

W jaki sposób ksiądz może skutecznie dotrzeć do współczesnego człowieka? Przecież i kapłan upada, doświadcza słabości. Jest konkretnym człowiekiem z konkretnymi zaletami i wadami.

Może zacznijmy od tego, że są dwojakie wady w życiu księdza. Są wady, które są wyrazem jego osobistej słabości, wady, o których mówimy, że ludzie się nimi gorszą. Weźmy na przykład pijaństwo. I są inne wady, które polegają na tym, że w księdzu tkwi jakaś pogarda dla ludzi, jakaś maskowana nienawiść, jakiś kompleks, który nie pozwoli mu słuchać innych, normalnie się na nich otworzyć.

Myślę, że te pierwsze wady nie są najgroźniejsze. Naprawdę groźne są te drugie. To one sprawiają, że ludzie uciekają od duchownego, że się odwracają od kazania. Absolutna nieumiejętność porozumienia z drugim, przy dążeniu do tego, żeby koniecznie nad drugim zapanować.

Mogą być jednak takie sytuacje, w których grozi niebezpieczeństwo, że kapłan słuchając, może tak bardzo próbować rozumieć, że wszystko zacznie usprawiedliwiać, a to nie na tym polega...

A skąd Pan wie, że nie na tym?

Przecież nie można wszystkiego usprawiedliwiać. Zło trzeba nazwać złem. Ksiądz ma wskazywać drogę, a zatem nie może drogi, po której człowiek idzie, tak rozszerzyć, żeby szedł on w lewo, w prawo, dokąd chce, zamiast zmierzać do celu.

A czy można wmówić drugiemu zło, co do którego nie ma on przekonania?

Nie można wmawiać zła. Ale jeżeli ono się pojawia?

Otóż wydaje mi się, że kapłaństwo przede wszystkim na tym polega, żeby słuchać wyznania win, a nie na tym, żeby obrzucać winą.

Słuchać wyznania i wspólnie poszukiwać – bo człowiek może chcieć tego poszukiwania. Co wiąże się czasem z „grzebaniem w brudach”...

Ale to już nie jest w brudach, tylko w nadziei. Może na tym polega błąd kapłana, że zbyt mocno stara się pokazywać ludziom, jak się ucieka od zła, a oni twierdzą, że to, o czym kapłan mówi, wcale nie jest złe.

Czy taka postawa nie wynika z troski o to, by uchronić człowieka przed doświadczeniem, które może go kosztować zbyt wiele?

Tak to bywa najczęściej. Ale wtedy człowiek ma wrażenie, że ktoś traktuje go w sposób niedojrzały albo że „uczy stolarza heblować drewno”. W Ewangelii powiedziano: „nakładają ciężary, a palcem nie ruszą, żeby je nieść”. Ludzie sami przychodzą do księdza ze świadomością, że coś złego jest w ich życiu. I oni o tym wiedzą lepiej od tego księdza, który patrzy z zewnątrz i o złu wie tylko z książek.

I na tym też polega nieporozumienie pomiędzy człowiekiem a dzisiejszym duszpasterstwem. Na przykład bardzo wielu ludzi uważa, że kolaboracja z komunizmem była potwornym złem, ponieważ oznaczała pośrednią akceptację prześladowań, łagrów, wyzysku itd. Wielu księży nie miało takiego widzenia sprawy, bo w Dziesięciu Przykazaniach się to nie mieści. Wielu ludzi uważa, że grzechy władzy, uczestnictwa we władzy, są naprawdę grzechami głównymi, bo z nich bierze się bardzo dużo zła, krzywdy ludzkiej. Bardzo często księża do tych grzechów w ogóle nie dochodzą. Pytają o pacierze, o modlitwy – niewątpliwie bardzo ważne. Jednym słowem, może być tak, że wyczucie moralne w społeczeństwie nie pokrywa się z wyczuciem moralnym duchowieństwa. I przy bliższym spojrzeniu można też powiedzieć, że ten rozdźwięk jest wynikiem pewnego błędnego widzenia albo niedouczenia w teologii.

Czy Ksiądz Profesor nie za bardzo krytykuje księży?

Na razie pytam.

Przecież księża też są dziećmi swojego czasu, określonej sytuacji, możliwości, jakie istniały.

Owszem, zgadzam się. Pytanie brzmi: gdzie wtedy leży błąd? Błąd leży w tym, że jeden jest słaby i upada, a drugi wprawdzie nie jest słaby, ale „nie wie, co czyni” – i też upada.

Niestety, może to jest mój błąd – chętnie go poprawię – ale za współczesny konflikt między Kościołem a społeczeństwem obwiniam przede wszystkim duszpasterzy. Po prostu, jakby nie dorośli do pewnej roli. I to się okazało bardzo nagle.W momencie, kiedy mówił za nich prymas Wyszyński, kardynał Wojtyła, Papież, wtedy to jakoś szło. Ale w pewnym momencie, kiedy nagle musieli zacząć mówić własnym głosem, tamte głosy jakby się skończyły, oddaliły. Wtedy pojawiło się mnóstwo przesądów, nieznajomość teologii... Nie chcę nawet wspominać, jak wiele tekstów publikowanych w prasie katolickiej odbiega od tekstów soborowych czy nawet encyklik, bo wyglądałoby na to, że jestem donosicielem. Zadaniem moim jest przekonać, a nie donosić.

Ale też skok, jaki się dokonał w rzeczywistości polskiej, był bardzo nagły. Kościół zaś idzie zawsze nieco wolniej, przygląda się, nabiera mądrości.

Dla jednych był nagły, a dla drugich ten komunizm trwał za długo.

Mam na myśli sam moment, kiedy komunizm się skończył.

Bardzo wielu było doskonale do tego przygotowanych. Wiedzieli, że się kończy.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...