Naprawdę nie ma złych księży

Tygodnik Powszechny 18/2011 Tygodnik Powszechny 18/2011

Będą w życiu rozmaite przygody. Rozmaite. Tylko zawsze trzeba się zapytać: czy w czasie tej przygody było się z Nim, czy bez? Jeżeli z Nim – to w porządku. Choćbyś dostał, choćbyś się przewrócił. (Ks. Józef Tischner)

 

Mówi się, że nie było czasu nauczyć się w Polsce demokracji, rządzenia... My się cały czas uczymy. I tak samo księża – uczą się, potrzebują czasu, żeby wypracować swoje metody.

Żeby szanować człowieka? Na to trzeba czasu? Myślę, że można mieć też zastrzeżenia do formacji intelektualnej. Nie mówię o wszystkich, ale widzę, że wielu księży bardzo mało wie. To znaczy: mało wie z tego, co trzeba wiedzieć. I to by też nawet nie było grzechem, bo przecież wszystkiego się nie da, tylko problemem jest to, że często udają, że wiedzą. Różnica między Sokratesem a pierwszym lepszym wikarym w Wólce jest taka, że Sokrates wiedział, że nic nie wie, a on wie, że wszystko wie. Oczywiście, mówimy tutaj dosyć krytycznie o Kościele, prawda?

Czy nie za bardzo?

Ale nie mówimy o księżach z niechęcią. Wręcz przeciwnie. Muszę powiedzieć, że ja mam osobiście bardzo duży szacunek do każdego z osobna. Powiem nawet więcej: nie ma takiego księdza, który by przemówił do wszystkich ludzi, ale nie ma też takiego, kto by do nikogo nie przemówił. To znaczy: nawet ten najbardziej krytykowany znajdzie kogoś, do kogo trafi. Dlatego ja mam taką formułę, która się wielu ojcom duchownym nie podoba: że naprawdę nie ma złych księży. Natomiast księża robią często takie błędy, których można by uniknąć, gdyby tylko chcieli pomyśleć, zanim to zrobią.

Są na przykład księża bardzo pracowici. Tyle że często jakby za dużo działają, mają w sobie coś z aktywistów partyjnych, tylko w innej dziedzinie. To znaczy: chcą rządzić, chcą mieć władzę nad człowiekiem. Dlatego na kazaniach nakazują lub zakazują.

A powinno się wyjaśniać.

Najważniejsza w kazaniu okazuje się aplikacja praktyczna: ja ci powiem, co masz robić. A to nie tak. Chrystus powiedział: „Idź i więcej nie grzesz” – tylko tyle. To było wszystko, co trzeba było w tej sytuacji powiedzieć. Dlatego raz jeszcze mówię: strzeżcie się instynktu władzy, bo to gubi.

Kiedyś miałem rekolekcje do inteligencji – na prowincji, nie w Krakowie. Były to czasy takie trochę beznadziejne... Inteligencja w tym miasteczku to byli lekarze, ekonomiści, nauczyciele. Przychodzili na rekolekcje z pewnym strachem, czy ich z pracy „nie wykopią”. Ale przyszło ich gdzieś tysiąc dwieście; w tym miasteczku to było dużo. I byli bardzo zdruzgotani życiem, a także świadomością winy. Nie trzeba im było mówić, że są grzesznikami, bo o tym dowiedzieli się od własnych dzieci. Bo oto dzieci zaczęły się buntować przeciw rodzicom – zaczęły się już te ruchy opozycyjne – wytykać im ich kolaborację, ich partyjność. Rodzice zaczęli się bać własnych dzieci. Pobudowali domy, żeby dzieciom było lepiej, samochody mieli, żeby dzieciom było lepiej. A dzieciom się ten ich świat nie podobał, bo to był świat ­zamknięty, zduszony, świat bezdusznej propagandy.

I wtedy ja im ni stąd, ni zowąd powiedziałem, bo to była inteligencja: „Wy jesteście solą ziemi”. Nie zdawałem sobie sprawy, jaki to będzie miało efekt. To powiedzenie było jakimś dreszczem, jakimś wstrząsem. No bo w końcu kto, jeśli nie oni? I potem, jak się siedziało w konfesjonale, to się widziało zmartwychwstanie tych ludzi.

Wtedy pomyślałem sobie, że to jest pole do działania dla księży: przekonać ludzi, że zmartwychwstanie nie jest tylko po śmierci, na żywot wieczny, ale że zmartwychwstać mogą również tu i teraz. To jest bardzo ważne. Natomiast nigdy, nigdy nie wolno wmawiać ludziom, że są grzesznikami większymi, niż są, bo inni zrobią to lepiej niż ksiądz.

W zakończeniu „Filozofii dramatu” Ksiądz Profesor napisał: „Szczęście przychodzi, gdy człowiek wybiera Dobro przeciwko złu, które go wciąga. Wybierając udzielające się człowiekowi Dobro, człowiek staje się szczęśliwy. Im wyższe dobro wybiera, tym mocniejsze życie”.

Tak, ja to widziałem, kiedy byłem wikarym. Nie tylko mnie, to wszystkich nas zupełnie ścinało z nóg... Chodziliśmy z Komunią św. do osoby, która miała raka na kręgosłupie i potwornie cierpiała. A jednocześnie w tej parafii nie było szczęśliwszego człowieka niż ona. Tak. Byli tam młodzi ludzie – chłopaki, dziewczyny – którzy udawali nieszczęście. Chodzili umęczeni sami sobą, narzekali, że się urodzili nie w tym czasie, co trzeba, nie tu, gdzie trzeba. Takie ofiary samych siebie. Stwarzali sobie przeszkody, które potem musieli strasznie ciężko pokonywać – a to oni sami sobie rzucali te kłody pod nogi.

I nagle ta osoba, pielęgnowana przez córkę... Zawsze zdumiewająco czysto w pokoju. Skąd się to brało? Oczywiście, to, co się powie teraz, w słowach, zabrzmi może banalnie. Ale ja tam, na mojej pierwszej wikariackiej placówce, jako młody ksiądz zobaczyłem, że bardzo ważne jest nie to,że się cierpi, ale to,z Kim. I ona to odkryła – że jest z Chrystusem.

Przecież myśmy w tej teologii byli jako tako biegli. Myśmy to niby wiedzieli teoretycznie, nawet żeśmy głupio na kazaniach o tym gadali. Mówię: głupio, bo tak naprawdę nie mieliśmy zielonego pojęcia, co to naprawdę jest cierpienie, co to znaczy. I myślę, że to właśnie jest istotne. Będą w życiu rozmaite przygody. Rozmaite. Tylko zawsze trzeba się zapytać: czy w czasie tej przygody było się z Nim, czy bez? Jeżeli z Nim – to w porządku. Choćbyś dostał, choćbyś się przewrócił.

My, księża, zawsze jesteśmy tylko narzędziami. Człowiek powie: „jesteście solą ziemi”, a potem widzi, co z tego wychodzi, i baranieje. Widać, jak słowo działa. Jak działa słowo w porę wypowiedziane. Cała tajemnica księdza polega na tym, żeby umiał odpowiednie słowo w odpowiedniej chwili wypowiedzieć. 

Rozmawiał Stefan Szary

oprac. Wojciech Bonowicz

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...