Cztery lata po katastrofie smoleńskiej nad tą narodową tragedią nadal wiszą liczne znaki zapytania. Opinia publiczna obok faktów otrzymuje propagandowe wrzutki, półprawdy i kłamstwa. Ostatnio polscy biegli wykazali, że – wbrew raportowi MAK – we krwi gen. Andrzeja Błasika nie było alkoholu. To każe z rezerwą podchodzić do innych „ustaleń” i narracji w sprawie przyczyn rozbicia samolotu Tu-154M i śmierci prezydenta RP oraz 95 innych osób.
Bo prezydent „zmuszał”
Najpierw, na gorąco, w świat poszła z Moskwy wiadomość, że polski Tu-154M cztery razy podchodził do lądowania, co miało sugerować, że piloci bezrozumnie uparli się, aby lądować w gęstej mgle i nie reagowali na głosy pracowników wieży kontroli lotów, zalecających lot na zapasowe lotnisko. Po czasie okazało się ponad wszelką wątpliwość, że samolot wykonał tylko jedno podejście do lądowania, które na dodatek było ściśle uzgodnione z rosyjskimi kontrolerami. Jednak nawet polscy politycy, jak minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, lansowali tezę o winie pilotów. Dlaczego? Gen. Sławomir Petelicki, były dowódca jednostki specjalnej GROM, który według prokuratury 16 czerwca 2012 r. popełnił samobójstwo, w wywiadzie dla „Wprost” ujawnił, że posłowie PO tuż po feralnym 10 kwietnia otrzymywali „z góry” SMS-y o tym, że „katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów”, i że jedynie „do ustalenia pozostaje, kto ich do tego nakłaniał”. W tle była oczywista sugestia, że załoga została przymuszona do nierozważnego zachowania. Przez kogo? Osobą numer jeden na pokładzie Tu-154M był prezydent Lech Kaczyński i to na niego w medialnych przekazach próbowano zrzucić winę za „naciski”.
Obecny doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego prof. Roman Kuźniar w internetowym wydaniu „Kultury Liberalnej” nr 65 (z 10 kwietnia 2010 r.) zawyrokował: „Pilot nie mógł podjąć sam decyzji o czterokrotnym podchodzeniu do lądowania w tak trudnych warunkach z takimi osobami na pokładzie”, co było aluzją wobec głowy państwa. Znacznie dalej poszedł były minister przekształceń własnościowych Waldemar Kuczyński, który niespełna dwa miesiące po katastrofie smoleńskiej (7 czerwca 2010 r.) „znał” już dokładnie jej przyczyny. W programie „Tomasz Lis na żywo” w TVP tak zdiagnozował sytuację na pokładzie Tu-154M przed upadkiem samolotu: „Załamał się formalny system dowodzenia statkiem powietrznym. Dowódcą statku został prezydent Lech Kaczyński, a dowódcą operacyjnym gen. Błasik”.
Lincz na generale
Ten ostatni, czyli szef Sił Powietrznych RP, poddany został wyjątkowo drastycznej akcji zniesławiania. Wspomniany eksminister Kuczyński na swoim blogu (już 2 czerwca 2010 r.) dowodził bez podania jakichkolwiek dowodów: „Przyczyna tej smoleńskiej tragedii bije w oczy od samego początku! Tę załogę poddano niedopuszczalnej, potężnej presji. Ci piloci oczywiście popełnili błąd, bo wiedząc wszystko o warunkach lądowania, powinni wystawić gen. Błasika z kokpitu, podjąć samodzielnie decyzję o locie gdzie indziej, wylądować bezpiecznie i zostawić całe to towarzystwo na lotnisku, a do domu wrócić pociągiem”. Edmund Klich mówił (w maju 2010 r.), że dowódca Sił Powietrznych siedział w kokpicie tupolewa w ostatnich minutach lotu, co skwapliwie podchwyciły rosyjskie gazety. Dziennik „Izwiestia” przekonywał, że „śmiertelnym lądowaniem” dowodził polski generał, a „Komsomolskaja Prawda” twierdziła wręcz, że Andrzej Błasik siedział za sterami Tu-154M. Polskie media bez zahamowań powtarzały opinie, że gen. Błasik miał zwyczaj wchodzenia do kabiny pilotów i zajmowania ich miejsca. Tymczasem biegli sądowi z Krakowa na podstawie analizy nagrań z kokpitu udowodnili, że głos przypisywany generałowi należał do drugiego pilota, mjr. Roberta Grzywny. Kiedy 19 kwietnia 2011 r. rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej oświadczył, że prokuratorzy nie zebrali żadnych dowodów, które mogłyby wskazywać, że katastrofa smoleńska była efektem czyichkolwiek nacisków na załogę, sprostowań i przeprosin zabrakło.
„Pijacka wyprawa”
Jeszcze bardziej destrukcyjne opinie dotyczyły rzekomej nietrzeźwości szefa Sił Powietrznych, a także prezydenta RP. Janusz Palikot parokrotnie insynuował, że Lech Kaczyński mógł po pijanemu wymusić na pilotach lądowanie Tu-154M i tym spowodować katastrofę. Prokuratura tymczasem ogłosiła (21 lipca 2010 r.), że w dniu katastrofy smoleńskiej we krwi Lecha Kaczyńskiego nie było śladów alkoholu. Wykazało to badanie „sądowo-chemiczne” – zapewnił płk Zbigniew Rzepa z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która otrzymała z Rosji wyniki sekcji zwłok. Jednoznaczną informację o niestwierdzeniu obecności alkoholu we krwi głowy państwa Palikot skwitował komentarzem, że to jeszcze gorzej, bo prezydent na trzeźwo zmuszał pilotów do lądowania. I choć sprawa została definitywnie wyjaśniona, poseł z Biłgoraja jeszcze 9 listopada 2012 r. w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet stwierdził, że do katastrofy smoleńskiej doszło z powodu nadużycia alkoholu przez prezydenta i innych uczestników tragicznego lotu. „Lech Kaczyński jest głównym odpowiedzialnym za katastrofę w Smoleńsku. To była pijacka wyprawa. Pili do późna w nocy, spóźnili się pół godziny, gdyby te pół godziny się nie spóźnili, wszyscy ci ludzie by żyli, bo pół godziny wcześniej nie było żadnej mgły” – twierdził bezpodstawnie lider wówczas ruchu swego imienia.
Zarzut nietrzeźwości jeszcze mocniej ugodził jednak we wspomnianego gen. Błasika, gdyż oszczerczą informację o tym, że w jego krwi wykryto 0,6 promila alkoholu, rozgłosiła w Moskwie na cały świat Tatiana Anodina. Ta wiadomość stała się głównym przekazem końcowego raportu MAK z badania przyczyn tragedii smoleńskiej, który został ogłoszony 12 stycznia 2011 r. Frazę o „pijanym polskim generale, który spowodował katastrofę” powtarzały za Rosjanami najważniejsze światowe agencje, portale i gazety. „News” o rzekomym alkoholu we krwi szefa Sił Powietrznych królował także w polskich mediach. I dopiero teraz, po kilku latach, prokuratura wojskowa ogłosiła – na podstawie jednoznacznej opinii specjalistów z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie – że gen. Błasik oraz wszystkie inne osoby objęte badaniem były trzeźwe w chwili zgonu.
Pogarda i kłamstwa
Kłamstwa na temat „nacisków” i „pijaństwa” są najbardziej spektakularne, ale nieprawd i medialnych zmyłek było znacznie więcej. Dość przypomnieć zapewnienia minister Ewy Kopacz (z 28 kwietnia 2010 r.), że ziemię na miejscu katastrofy „przekopywano z całą starannością na głębokości ponad 1 metra i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny”. Prawda była taka, że Rosjanie nie zadbali należycie nawet o szczątki ofiar, a postronne osoby jeszcze wiele tygodni później odnajdywały części wraku i przedmioty należące do tragicznie zmarłych. Ba, polscy prokuratorzy wojskowi przyznali (23 września 2010 r.), że na miejscu katastrofy w dalszym ciągu leżały ludzkie szczątki. Dramatycznym dopełnieniem tej sytuacji była fatalna zamiana ciał, w wyniku której w grobie legendy „Solidarności” Anny Walentynowicz w Gdańsku zostały złożone szczątki Teresy Walewskiej--Przyjałkowskiej z Rodziny Katyńskiej. Stefan Niesiołowski we wrześniu 2012 r. na antenie Superstacji oświadczył, że za „niepotrzebne” jego zdaniem ekshumacje ofiar powinny zapłacić z własnej kieszeni ich rodziny. Poseł gardłował: „Co oni chcą? Taki jeden przypadek to przecież jest bardzo mało, mogło być więcej”, choć szybko wyszło na jaw, że podobnych pomyłek i ponownych pochówków, sprawiających traumatyczny ból najbliższym ofiar, zdarzyło się więcej.
O tych i innych fałszach, jak rzekoma kłótnia przed startem gen. Andrzeja Błasika z kpt. Arkadiuszem Protasiukiem czy rzekome okrzyki pierwszego
pilota: „Patrzcie, jak lądują debeściaki”, trzeba koniecznie pamiętać w aktualnych dyskusjach o katastrofie smoleńskiej. Bo jeśli w raporcie MAK bez zmrużenia oka oskarża się o pijaństwo szefa Sił Powietrznych RP i głosi pseudopsychologiczną tezę, że na błędną decyzję o lądowaniu we mgle wpłynęła „spodziewana przez kapitana negatywna reakcja głównego pasażera”, to trudno się dziwić, że reakcją na to są coraz powszechniejsze i coraz bardziej emocjonalne teorie o spisku, zdradzie i zamachu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.