Cztery lata po katastrofie smoleńskiej nad tą narodową tragedią nadal wiszą liczne znaki zapytania. Opinia publiczna obok faktów otrzymuje propagandowe wrzutki, półprawdy i kłamstwa. Ostatnio polscy biegli wykazali, że – wbrew raportowi MAK – we krwi gen. Andrzeja Błasika nie było alkoholu. To każe z rezerwą podchodzić do innych „ustaleń” i narracji w sprawie przyczyn rozbicia samolotu Tu-154M i śmierci prezydenta RP oraz 95 innych osób.
Coraz więcej pytań
Anita Gargas- dziennikarka śledcza, autorka filmów na temat katastrofy smoleńskiej pt. 10.04.10 i Anatomia upadku
– Mijają już cztery lata od katastrofy smoleńskiej, a tak naprawdę teraz jest więcej pytań bez odpowiedzi niż było po 10 kwietnia 2010 r. W mojej ocenie strona polska nie tylko doprowadziła do tego, że do dziś nie wiemy, jaki przebieg miały ostatnie sekundy lotu tupolewa, ale także nie wyciągnęła wniosków, jakie płyną z wydarzeń za naszą wschodnią granicą. Utrzymywanie obecnie zdania, że Rosjanie nie mieli swojego interesu w tym, by prawda o katastrofie nie wyszła na jaw, jest wręcz działaniem niezgodnym z polską racją stanu. Zadziwia też postawa większości dziennikarzy. Prawdę o katastrofie smoleńskiej poznalibyśmy o wiele wcześniej, gdyby nie nasza „czwarta władza” i jej manipulacje, półprawdy i kłamstwa związane z tym tematem. Na słowa potępienia zasługuje też niestety prokuratura, która dowolnie żongluje dowodami w tej sprawie, swobodnie i wybiórczo publikując na przykład zeznania świadków. Prowadzi to do sytuacji, w której stają się one przedmiotem bieżącej gry politycznej prowadzonej przez PO, a to absolutnie nie powinno mieć miejsca.
Wrak rdzewieje, a w pamięci zacierają się fakty
Piotr Falkowski, „Nasz Dziennik”
– Zajmuję się wyjaśnianiem okoliczności katastrofy smoleńskiej już cztery lata i muszę przyznać, że w tym czasie stała się ona już wydarzeniem historycznym i jak wszystko z tej sfery stanowi przede wszystkim naukę na przyszłość. Ale jako historia tak nieodległa budzi (co zrozumiałe) emocje, kontrowersje i spory. Dotyczą one kwestii odpowiedzialności i wniosków, ale wciąż (i to już nie jest normalne) samego faktu: co stało się podczas lądowania na Siewiernym?
Żadnych wahań co do stawianych tez nie miał oczywiście rosyjski MAK. Polska rządowa komisja wypisała na 21 stronach ponad setkę brakujących informacji ze strony rosyjskiej, ale jakoś przeszła nad tym do porządku dziennego i osiem miesięcy później zaprezentowała swój raport, chociaż żadna nowa przesyłka z Moskwy nie napłynęła. Znacznie bardziej cierpliwa jest prokuratura. Jej pytania w postaci wniosków o pomoc prawną krążą gdzieś pomiędzy moskiewskimi urzędami, niektóre już cztery lata, a śledztwo toczy się i toczy bez widoków na zakończenie. Tymczasem wrak rdzewieje, w pamięci zacierają się fakty, a przybywa fantastycznych hipotez, czasem ubranych w naukowe teorie.
Wszystko wskazuje jednak na to, że chyba nie dowiemy się już o katastrofie smoleńskiej niczego, co by diametralnie wywróciło nasz obraz tego tragicznego zdarzenia. Pytania o 10 kwietnia 2010 r. pozostały i wciąż należy je zadawać. Prawdziwym wyzwaniem nie jest wszakże to, co się wtedy dokładnie stało, ale fakt, że tak liczne wątpliwości nie tylko niepokoją społeczeństwo, ale i są jak najbardziej uprawnione. Dopóki tak się dzieje, kwestia Smoleńska wciąż jest tematem w wewnętrznym polskim sporze politycznym i w stosunkach międzynarodowych. A to oznacza, że stroną rozgrywającą polski interes pozostaje Moskwa. To ogromny sukces i przewaga Kremla, choćby całkowicie nieplanowana i niezamierzona.
Wróćmy pamięcią do kwietnia 2010 r. i spróbujmy przyjrzeć się z dzisiejszej perspektywy zachowaniu Rosji. Funkcjonariusze tego państwa zdawali się od początku kontrolować sytuację, byli pewni siebie, niewzruszeni w realizacji jakby z góry przygotowanego planu. I potrafili narzucić go zdezorientowanym i przerażonym wysłannikom z Polski. A przecież zachowanie kontrolerów lotu ze Smoleńska wskazywało na chaos i kompletne zagubienie, później też Rosjanie dali wiele dowodów braku zorganizowania, wciąż widać było bałagan, russkij bardak. A jednak była w nim i mimo niego jakaś metoda skutecznego reagowania, osiągania celów doraźnych i kształtowania dogodnej sytuacji wyjściowej dla zamierzeń długofalowych.
To według mnie najważniejsza nauka ze smoleńskich pytań bez odpowiedzi. Szczególnie dziś, gdy za naszą wschodnią granicą też ma miejsce pewnego rodzaju katastrofa. W wydarzeniach na Ukrainie daje się odczytać ten sam niepokojący schemat quasi-zaskoczenia. Czyż i tym razem Rosja nie wykazała umiejętności przebojowego wzięcia sprawy w swoje ręce (nie wierzę, że wszystko, co się stało w Kijowie, Kreml przewidział albo sam sprowokował) i postawienia zdezorientowanego świata przed faktami dokonanymi?
Rosja znowu buduje mur strachu, małostkowości i krótkowzroczności wokół serc przywódców wolnego świata. Mur grubszy niż kremlowskie wieże. Może jednak jest sposób, by się przed tym bronić? Owszem, jest nim prawda. Gdy nie ulegamy emocjom, złudnym nadziejom, nie ufamy zbytnio gestom, lecz stoimy twardo na gruncie faktów, trzeźwo oceniamy bilans sił, zdolności, słabości, możliwych zysków i strat, wreszcie nie kieruje nami lęk ani prywata, czerwone cegły zaczynają pękać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.