Nie ma dobrej wojny. Ale czasem zły może być również brak wojny. W niewielu krajach świata powinno to być tak oczywiste jak w Polsce, osamotnionej we wrześniu 1939 r. Azymut, 5/2003
II.
Zarzewie wojny... kiełkuje i dojrzewa wszędzie tam, gdzie niezbywalne prawa człowieka są naruszone.
Jan Paweł II w ONZ, 1979
Są jednak ludzie, którzy nie ulegli tej intelektualnej korupcji, ale ich przekonania, a zarazem brak precyzyjnych informacji, pozwoliły się dołączyć do chóru oportunistów. Tych też potrafię zrozumieć. Czy jednak potrafią przyznać się do błędu, dostrzec nietrafność swych analiz i prognoz, ocalając swoją uczciwość? Nie jest to łatwe, znacznie prościej jest milcząco dołączyć do klubu „intelektualistów zaangażowanych”, co innymi słowy znaczy „odpornych na prawdę”.
Mam tu na myśli na przykład prof. Gesine Schwan, która na łamach „Gazety Wyborczej” (12-13 IV) analizuje sytuację wojenną: „Już teraz widać to, co przepowiadali wszyscy znawcy tamtejszych stosunków, że Amerykanów w Iraku bynajmniej nie wita się jak wyzwolicieli... Opór będzie z każdym dniem wojny silniejszy, nienawiść rośnie tak samo jak prawdopodobieństwo, że Amerykanie, jeśli w ogóle mogą wygrać wojnę, to tylko z wielkimi stratami po obu stronach. Świadczy o tym ogromne wzmocnienie stanu wojsk amerykańskich. Wydatki zwiększają się o kolejne miliardy i poważnie obciążą również stare demokracje oraz rozszerzenie Unii. Coraz bardziej prawdopodobny wydaje mi się nowy Wietnam”.
Czy zgodzimy się, że nie będzie to nowy Wietnam? Czy zgodzimy się, że straszenie kraju kandydującego do Unii, że odbije się to również na jego kondycji, w sytuacji gdy poza Wielką Brytanią żaden kraj Piętnastki nie wydał na wojnę ani 1 euro, jest intelektualnym nadużyciem? Czy zgodzimy się, że „wszyscy znawcy tamtejszych stosunków” nietrafnie interpretowali buńczuczne wymachiwanie karabinami pod okiem kamer i ponure twarze mieszkańców Iraku, gdy pojawiali się Amerykanie? Czy zgodzimy się, że był to raczej efekt wieloletniego, systemowego „prania mózgu” przez propagandę patrzącego z tysięcy cokołów Umiłowanego Przywódcy, a nade wszystko efekt potwornego zastraszenia sterroryzowanej ludności?
Są jednak sytuacje, których nie jestem w stanie pojąć. I dotyczą one Polski, kraju, który głęboko doświadczył tragizmu historii i złożoności racji, w którym wciąż dyskutuje się beznadziejność argumentów zarówno „białych”, jak i „czerwonych”, chcących obronić Polskę przed rusyfikacją, w kraju, w którym zarówno wybuch powstania warszawskiego, jak i brak tego wybuchu niósł tragiczne skutki, podobnie jak ujawnienie i nieujawnienie żołnierzy Polski Podziemnej, w którym możliwa była masowa rewolta „Solidarności”, paradoksalna rewolucja, której ogromna część energii skierowana była na to, by się samoograniczać.
Jeżeli Adam Michnik za pisanie o złożoności sytuacji dorobił się opinii „zdrajcy” u części zachodnich intelektualistów, to Jacek Kuroń i Stanisław Musiał SJ napisali proste, jasne teksty, które plasują ich w czołówce postępowych zachodnich klerków, ale których poziom oderwania od rzeczywistości jest tak duży, że stają się one czystą demagogią. Nie powinno się jednak tych tekstów zignorować, z dwóch powodów, primo, bo piszą je osoby, które są ważnymi uczestnikami debaty publicznej w Polsce, secundo, bo - niestety - wpisują się one w bardzo już silną tradycję w III Rzeczpospolitej niszczenia racjonalnego i etycznego języka do opisu rzeczywistości. Ogromna część polskiej opinii publicznej jest już bowiem wyedukowana, że - choć w różny sposób, lecz podobnie, dobrze i skutecznie - służyli Polsce „utrwalacze władzy ludowej” oraz ofiary owego „utrwalania” - zabijane często nawet bez wyroku w kazamatach MBP, podobnie jak patriotami są i redaktorzy rozgłośni RWE i ci, którzy ją zagłuszali, a także funkcjonariusze SB i więźniowie sumienia. Wie ona również, że „czarny” jest taki sam jak „czerwony”, NATO takie samo jak Układ Warszawski, a Moskwę zastąpił Waszyngton lub Bruksela. Niebezpiecznie dużo ideologii zamiast racjonalności, ogromnie dużo demagogii zamiast analizy, zagościło w polskim życiu publicznym.
Teza Jacka Kuronia w jego „Oświadczeniu w sprawie wojny z Irakiem brzmi”: „By w Iraku ostatecznie zwyciężyła koalicja zmontowana przez USA, musiałaby ona zaprowadzić w tym kraju własne wartości polityczno-moralne, a zatem musiałaby ona nawrócić muzułmanów na naszą, zachodnią cywilizację. Tego jednak zrobić się nie da. Trzeba sobie powiedzieć otwarcie: jeśli chcemy, aby Irakijczycy przyjęli nasze wartości kulturowe, musimy sięgnąć po terror. A prawdę mówiąc, nie wierzę, by nam się powiodło. Jeśli zatem nie będziemy mogli ich nawrócić, pozostanie nam ich zabić”.