Nie ma dobrej wojny. Ale czasem zły może być również brak wojny. W niewielu krajach świata powinno to być tak oczywiste jak w Polsce, osamotnionej we wrześniu 1939 r. Azymut, 5/2003
Taka wizja nowego Endlosung mogłaby każdego porazić. Tylko dlaczego takie „oświadczenie” nie powstało podczas wojny w Afganistanie, który był krajem na wskroś muzułmańskim (i solidarność muzułmańska objawiła się wtedy znacznie mocniej), a w trakcie walki z reżimem Saddama Husajna, który dla większości muzułmanów jest „bezbożnikiem”, zastępującym islam wiarą religijną w samego Saddama? I co Autor „oświadczenia” odpowie Leszkowi Kołakowskiemu, który przed laty ironicznie pytał: „Kiedy rozciągamy naszą wspaniałomyślną zgodę na rozmaitość kulturową, tak aby obejmowała ona wszystkie reguły dobra i zła, i powiadamy na przykład, że idea praw ludzkich jest pojęciem europejskim, które w społeczeństwach o innych tradycjach jest niezdatne do użytku, czy tyle mamy na myśli, że Amerykanie nie bardzo lubią, by ich torturowano i pakowano do obozów koncentracyjnych, ale Persowie, Wietnamczycy i Albańczycy są z tego całkiem zadowoleni?”.
Zgoda, Jacek Kuroń, dotknął ważnego i trudnego problemu kulturowych różnic oraz napięć pomiędzy światem muzułmańskim i Zachodem. Ale wniosek: albo „ich wszystkich zabić”, albo pogodzić się z masowymi torturami i morderstwami, ze strachem i przemocą wobec milionów niewinnych ludzi, jest intelektualnie i moralnie nie do przyjęcia. Można ronić łzy nad realnym ryzykiem wzięcia odpowiedzialności za przyszłość oraz nad abstrakcyjną „wojną cywilizacji”, ja jednak nie potrafię się nie cieszyć z całego serca, że społeczeństwo Iraku - nawet z niepewnością co do przyszłych losów - będzie teraz mniej zastraszone, że gabinety tortur w setkach pałaców Saddama, jego synów, braci i kuzynów oraz wielu innych oprawców zostały zbombardowane, że w Bagdadzie uwolniono ze specjalnego więzienia 500 irackich dzieci (z których wiele miało 10 lat), których rodzice spoczywają zapewne w anonimowych mogiłach, ja po prostu cieszę się z tych faktów, nawet jeśli nazwiemy to „zaprowadzaniem własnych wartości polityczno-moralnych”.
Ks. Musiał, jednoznacznie krytykujący „niejednoznaczność” postawy biskupów polskich, w imię patriotyzmu dopasowanego do swego ideologicznego obrazu świata sugeruje analogie Husajn = Dubczek i Bush = Breżniew oraz - poniekąd - że armia amerykańska = armia hitlerowska. To, iż Husajnowi nieskończenie bliżej do Stalina niż Bushowi do Breżniewa, wcale mu nie przeszkadza, podobnie jak to, że armia amerykańska czyniła ogromne starania, by oszczędzać cywilów, a wojska Husajna robiły wszystko, by ofiar cywilnych było jak najwięcej (cywilne stroje zamiast mundurów, żywe tarcze, magazyny broni w meczetach i szkołach itd.). Nie mąci mu też jednoznacznej oceny potworny policyjny terror, karne ekspedycje wojskowe przeciw wioskom i miastom, masowe tortury, „chemiczny Ali” i jego koledzy oprawcy - liczne, powszechnie znane i potwierdzone fakty, które krótko zrekapitulował laureat pokojowego Nobla, Jose Ramos Horta z Timoru Wschodniego: „Jeśli ruch antywojenny zniechęca USA i ich sojuszników do wszczynania wojny przeciw Irakowi, to w ten sposób przyczynia się do zapanowania pokoju martwych”.
Fakty nie są ważne, gdy posiada się pewność, że jest się sprawiedliwym, a każdy, kto ma odmienne poglądy, jest synem ciemności. Można wtedy dowolnie deformować rzeczywistość, by wysunąć dowolne oskarżenia. „Jeżeli amerykańska Izba Reprezentantów, ta sama Izba, która poparła prezydenta Busha w jego szaleństwie wojennym, przytłaczającą większością zobowiązała prezydenta Busha do ogłoszenia z racji wojny w Iraku Dnia Modlitwy i Postu - pisze ks. Musiał - to mamy naprawdę do czynienia nie tylko z zatarciem granicy między dobrem i złem, ale między wiarą w Boga i bluźnierstwem”. Jak widać, bardzo jest łatwo, przyznając sobie monopol na prawdę, oskarżać innych i na przykład ipso facto mianując się „obrońcą Pana Boga”, atakować innych za bluźnierstwo. Tyle tylko, że Izba Reprezentantów zdając sobie sprawę z faktu, że wojna zawsze jest czymś złym, a zarazem, że, niestety, zwłaszcza oglądana w TV i u ludzi młodych, łatwo może być potraktowana jak swoisty „mecz”, może też krzewić nacjonalizm oraz wzmacniać niechęć do innych kultur i narodów, właśnie by tym faktom zapobiec, ogłosiła „Dzień postu, pokory i modlitwy” (znamienne, że u ks. Musiała wypadło słowo „pokora”, całkowicie niepasujące do jego koncepcji).
Wystarczy wziąć do ręki biuletyn KAI: „Dzień Pokory i Modlitwy nie będzie jedynym dniem prośby o łaskę Bożą. Na terenie całych Stanów Zjednoczonych, w bazylikach, kościołach, ale i całkiem małych wiejskich kościółkach, odbywają się modlitwy wypraszające pokój i pojednanie, mądre decyzje przywódców oraz jak najmniejszą liczbę ofiar wojny i jak najmniej cierpień”. Czy można to nazwać bluźnierstwem?