Obcy ma stać się własnym dzieckiem. Jak to możliwe? Czy można go pokochać? Czy będzie wdzięczny? Łatwy do wychowania? Czy nie spowoduje kryzysu w małżeństwie? Tego typu pytania codziennie zadaje sobie mnóstwo małżeństw, które myślą o adopcji. Niedziela, 8 kwietnia 2007
Chorych dzieci ludzie często się boją. Zwłaszcza gdy jest to zespół Downa, wodogłowie albo zaburzenia natury psychicznej. – Życie jednak weryfikuje te przekonania, lęki się przełamują. Po to zresztą prowadzimy wcześniej szkolenia – mówią pracownicy ośrodka. I przywołują w pamięci Piotrusia. Niesłyszącego, niewidomego, z porażeniem mózgowym i wodogłowiem. Został adoptowany przez Szwedów. Rodzice regularnie przysyłają teraz do ośrodka zdjęcia i listy, w których opisują, jak dziecko się rozwija. Są szczęśliwi. I za nic w świecie nikomu by go nie oddali. Bo dla ludzi, którzy naprawdę dojrzeli do adopcji, nie jest ważne, czy dziecko jest chore, czy zdrowe. Liczy się to, że ono jest. Że można komuś pomóc, kogoś pokochać, wychować i wypuścić w dorosłe życie.
– Oczywiście, zdarza się, że jakieś chore dziecko bardzo długo czeka na adopcję – mówi Zofia Dłutek. – Pamiętam dziewczynkę, która miała tylko jedną kończynę. Nikt jej nie chciał. Położyliśmy wtedy karteczkę z jej imieniem pod figurkę Ojca Pio. I modliliśmy się do Jana Pawła II. I znaleźli się dla niej rodzice. Czy to nie jest cud? – pyta retorycznie dyrektor. I dodaje: – Często proszę Jana Pawła II o pomoc. Skoro mówił, że każde życie poczęte powinno być zrodzone i że ma ono sens, to niech się teraz martwi o te dzieci!
W ośrodku adopcyjnym rodzice uczą się pokonywać jeszcze jeden lęk: co będzie, jak dziecko dowie się, że jest adoptowane? Bo nieuniknione jest, że nadejdzie taki moment, kiedy zacznie coś przeczuwać, że usłyszy coś przez przypadek, zobaczy jakieś zdjęcia, dowie się od innych dzieci... – Bardzo ważne jest, aby opowiedzieć dziecku o jego przeszłości oraz by wracać do tego tematu wraz z rozwojem dziecka – mówi Zofia Dłutek. – Bo gdy potem dowie się nagle, od osób trzecich, zawsze będzie to wstrząs.
Jak to powiedzieć?
Mama 3-letniego Łukasza: – Kiedyś podczas lektury „Biblii dla maluchów” Łukasz rozmawiał ze mną o historii Abrahama i Sary, o tym, jak mieli wszystko, ale nie mieli dzieci i byli bardzo smutni. Przytuliłam go, głaszcząc po jasnych włoskach i powiedziałam: – Wiesz synku, mamusia i tatuś też byli tacy smutni. Modliliśmy się, by Pan Bóg odmienił nasz los. I dobry Bóg w darze dał nam ciebie. A na to Łukaszek: – To ja kiedyś byłem u Boga, a teraz jestem z wami? Przytuliłam go jeszcze mocniej i wyszeptałam: – Tak, synku.
Mama Krzysia i Julki: – Od razu zakładaliśmy, że powiemy dzieciom, iż są adoptowane. Teraz, gdy Krzyś ma prawie trzy i pół roku, nie wydaje się to takie poste, ale próbujemy. Wykorzystuję pojawienie się Julci w naszej rodzinie i tłumaczę mu, że niektóre mamusie noszą dzidziusia w serduszku, a niektóre w brzuszku. To naprawdę zadziwiające, że Krzyś sam stwierdził, że on był w serduszku.