Obcy ma stać się własnym dzieckiem. Jak to możliwe? Czy można go pokochać? Czy będzie wdzięczny? Łatwy do wychowania? Czy nie spowoduje kryzysu w małżeństwie? Tego typu pytania codziennie zadaje sobie mnóstwo małżeństw, które myślą o adopcji. Niedziela, 8 kwietnia 2007
Obcy ma stać się własnym dzieckiem. Jak to możliwe? Czy można go pokochać? Czy będzie wdzięczny? Łatwy do wychowania? Czy nie spowoduje kryzysu w małżeństwie? Tego typu pytania codziennie zadaje sobie mnóstwo małżeństw, które myślą o adopcji. Bo tak naprawdę nie jest to wcale łatwa decyzja. I chociaż każda matka adopcyjna czy ojciec niemal zawsze twierdzą, że nie wyobrażają sobie powrotu do życia, zanim pojawiło się w ich rodzinie dziecko, to również zgodnie przyznają, że do adopcji trzeba dojrzeć. O wiele bardziej niż do poczęcia własnego dziecka.
Najważniejsza wiadomość
– Nasza córeczka za kilka dni kończy rok. Trudno mi przypomnieć sobie, jak to było bez niej – mówi kobieta, która adoptowała małą Iwonkę w Katolickim Ośrodku Adopcyjnym w Warszawie. Zawsze było dla niej oczywiste, że po ślubie dom będzie pełen dzieci. – Dopiero kiedy w domach naszych znajomych kolejno zaczęli pojawiać się mali lokatorzy, a u nas – mimo wszelkich starań i leczenia – nic się nie działo, problem braku dziecka stawał się coraz cięższy. Dopiero gdy poszliśmy z mężem do ośrodka adopcyjnego, czułam się, jakby spadł ze mnie jakiś wielki ciężar.
Inna kobieta, dziś mama Piotrusia, opowiada, że decyzję o adopcji podjęła dopiero po 14 latach małżeństwa. – Długo do niej dojrzewaliśmy. We mnie tkwił jakiś dziwny opór, może strach, a mąż nie przejawiał żadnego zainteresowania, gdy poruszałam tę sprawę. Przełomowym momentem było podjęcie na Jasnej Górze duchowej adopcji dziecka poczętego. Potem trafiliśmy do ośrodka adopcyjnego...
Bywają też bardziej skomplikowane historie tych, którzy chcą spełnić marzenia o rodzicielstwie: – Gdy zaszłam w ciążę, mogłam się nią cieszyć tylko 4 miesiące – wyznaje trzydziestokilkuletnia kobieta. – Kolejne próby kończyły się poronieniem albo przedwczesnym porodem. – Cztery razy poroniłam. Ostatnią ciążę odleżałam plackiem 9 miesięcy. Córeczka po urodzeniu żyła 7 godzin... Za każdym razem więc wracałam ze szpitala do domu z pustymi rękami. Musiałam na nowo uczyć się chodzić, bo od leżenia nastąpił zanik mięśni – mówi kobieta. W końcu razem z mężem podjęła próbę adopcji. – Niewyobrażalne jest to czekanie na najważniejszą wiadomość – że czeka na nas maleństwo. I nareszcie! Telefon z ośrodka, że jest chłopiec i że możemy po niego przyjechać!
Taka właśnie jest procedura: najpierw rodzice zgłaszają się do ośrodka, przechodzą kwalifikacje, a potem czekają na telefon. I dopiero wtedy mogą pojechać po dziecko.
«« | « |
1
|
2
|
3
|
4
|
»
|
»»