O „prehistorii” soboru i liturgicznej odnowie

Jan XXIII to nie tylko imię papieża, następcy wielkiego i hieratycznego Piusa XII, lecz hasło rzucone Kościołowi do samoodnowy. Nowy ten następca św. Piotra z dnia na dzień zmienił oblicze Kościoła – nie przez decyzje doktrynalne i dyscyplinarne, lecz przez swoje człowieczeństwo. Przegląd Powszechny, 1/2007




Jeżeli realizowanie się tego paradoksu umożliwia tylko i wyłącznie wyjątkowa i niezwykle sympatyczna osobowość Jana XXIII, wówczas oznacza to, że wymienione napięcie między raczej konserwatywną przeszłością tego papieża a jego nowocześnie realizowaną aktywnością w płaszczyźnie teoretycznej, teologicznej, dogmatycznej i kościelno-politycznej pozostaje fenomenem nie do wytłumaczenia. Ten bijący w oczy paradoks rozwiązuje tylko siła przekonującego i wiarygodnego człowieczeństwa papieża Jana.

W tym miejscu musimy jednak przerwać szkicowanie ujmującej sylwetki Jana XXIII i przejść do największej „przygody” jego pontyfikatu, czyli do nieoczekiwanej zapewne przez nikogo zapowiedzi zwołania II Soboru Watykańskiego.

Soborowe wici

Wieść o zwołaniu II Soboru Watykańskiego spadła na Kościół i świat jak grom z jasnego nieba. 78-letni Jan XXIII, inicjator i realizator tego niesłychanego pomysłu, w pierwszych momentach ściągnął na siebie pewne niedorzeczne reakcje, wśród których usłyszeć i wyczytać było można nawet podejrzenia co do pełnej umysłowej poczytalności sędziwego następcy św. Piotra. Domysły takie, nie mające żadnych podstaw, świadczyły dobitnie o tym, jak bardzo świat poczuł się zelektryzowany nagłą perspektywą najważniejszego wydarzenia historii Kościoła XX w. Przy tym wszystkim, jak by nie było, nieoczekiwanie zwoływany sobór miał być Janowy nie tylko dzięki inicjatywie zwołania przez tego papieża; Janowe znamię cechowało nie tylko początki, ale cały przebieg Vaticanum II.

Był to więc „jego” sobór przede wszystkim dlatego, że nie zamierzał rozsądzać o kwestiach doktryny i dyscypliny, lecz zakrzątnąć się wokół najważniejszej sprawy, którą było i jest świadectwo Kościoła w świecie współczesnym. Miało to być zgromadzenie na szczycie, jak Jan XXIII sam je nazwał, soborem „duszpasterskiej” odnowy Kościoła. W tej motywacji tkwiło zarzewie oporu, który rychło skierował swe ostrze nie tyle przeciwko planowi soboru jako takiemu, ile przeciwko jego idei, która nie korespondowała z tokiem prac przygotowanych uprzednio przez mężów aparatu kurialnego. Pytanie brzmiało więc bez osłonek: Jak nieodwracalne, podjęte postanowienie zwołania soboru przekazać mężom rzymskiej Kurii? 25 stycznia 1959 r. Jan XXIII objawił swą kategoryczną decyzję. Po mszy św. w Bazylice św. Pawła za Murami wezwał na rozmowę 17 obecnych w Rzymie kardynałów. Na tym nadzwyczajnym posiedzeniu wygłosił dłuższą mowę, zamykając ją tymi kompletnie zaskakującymi słowami: Czcigodni Bracia i umiłowani Synowie! Z pewnym drżeniem, ale jednocześnie z głęboką stanowczością i silną decyzją wypowiadamy przed wami nazwę i zamiar podwójnego uroczystego wydarzenia: zwołanie Synodu Diecezjalnego Miasta Rzymu i Ekumenicznego Soboru dla całego Kościoła.

Były to mocne słowa – i sprzeciw działać zaczął bezzwłocznie. Pewnemu prałatowi z Kurii, który z myślą o sześcioletnich przygotowaniach do I Soboru Watykańskiego, wystąpił z zastrzeżeniem, iż niemożliwe jest zorganizowanie soboru już w 1963 r., Jan XXIII zripostował: Dobrze, wtedy dokonamy jego otwarcia już w 1962.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...