Jan XXIII to nie tylko imię papieża, następcy wielkiego i hieratycznego Piusa XII, lecz hasło rzucone Kościołowi do samoodnowy. Nowy ten następca św. Piotra z dnia na dzień zmienił oblicze Kościoła – nie przez decyzje doktrynalne i dyscyplinarne, lecz przez swoje człowieczeństwo. Przegląd Powszechny, 1/2007
Jak już zaznaczono, papież wyznaczył soborowi cel przede wszystkim duszpasterski, miał to być sobór na wskroś pastoralny. Tym samym stworzył faktycznie nieomal nowy typ soboru. Albowiem historia Kościoła nie zna soboru bez zadania zakończenia sporów doktrynalnych i prawnych. Zgromadzenie biskupów świata dla możliwie wszechstronnego przedyskutowania perspektyw przepowiadania wiary chrześcijańskiej – to zamysł absolutnie nowy. A przy tym było jasne, że miano na oku przemianę w globalnej sferze spraw, które w zasadzie nie stanowiły przedmiotu teologicznych kontrowersji.
W czasie sesji otwarcia Przed-Przygotowawczej Komisji Soboru Jan XXIII wyrzekł te słowa: Kościół zmierza do tego, aby w wierności do świętych zasad, na których się opiera, i niezmiennej (!) nauce, którą Boski Założyciel mu zwierzył (...), wzmocnić w odważnym zrywie swe życie i swą zwartość, również w odniesieniu do wszystkich danych i wymagań dnia. Konsekwencja tej postawy: papież gwarantował całkowitą wolność dyskusji na soborze. Duch Święty zatroszczy się o jasność wypowiedzi, a jeśli nie, wtedy i papież nie będzie Go mógł zastąpić – stosownie do słowa papieża Piusa XI: Sobór ma swe trzy etapy: fazę diabła, który próbuje przetasować papiery, fazę człowieka, który pragnie siać zamęt; i fazę Ducha Świętego, który wszystko w końcu wyjaśnia.
O skądinąd niezmiernie ciekawych preliminariach soboru można by opowiadać bez końca, o otwartych i mniej oficjalnych oraz zakulisowych rozmowach i nawet spięciach wśród Ojców Soboru, a także pośród świeckich i duchownych obserwatorów. Powstałaby zapewne barwna panorama i scenariusz soborowych dni i lat. Pora jednak skierować uwagę na podejmowaną i rozwijaną szczegółową tematykę Watykańskiego Plenum. Przed przedstawieniem bloków zagadnień dyskutowanych w soborowej auli warto spojrzeć na techniczne problemy owego wręcz gigantycznego, w historii soborów bezprecedensowego wydarzenia.
W momencie zapowiedzi zwołania soboru liczba uprawnionych do głosowania wynosiła ok. 2750 osób. Z miejsca powstaje pytanie: Jak przebiega tok obrad przy takiej liczbie uczestników? Jak w ogóle może funkcjonować tak masowe zgromadzenie? Dla porównania: w I Soborze Watykańskim brało udział niespełna 800 ojców. W 1962 r. nakazem dnia stała się konieczność zorganizowania w Rzymie kwater dla biskupów, personelu towarzyszącego i ekipy doradców, w sumie dla ok. 10 tys. ludzi. Oczywiście nie w maleńkim Watykanie, 100 wynajętych autobusów dowoziło ojców do Bazyliki św. Piotra na posiedzenia i transportowało ich z powrotem do odległych punktów Wiecznego Miasta.
Soborową aulę stanowiła główna nawa Bazyliki św. Piotra z trybunami. Ponieważ drogi do pulpitu mówców były bardzo długie i pochłaniałyby sporo czasu, umieszczono mikrofony przy każdym sektorze, skąd przekazywane były głosy w dyskusji. I jeszcze jeden znamienity akcent: w bocznym pomieszczeniu prawej nawy urządzono bufet pod krotochwilną nazwą „Bar Jonasza”, w grze słów nawiązującą do greckiego i łacińskiego tekstu Mt 16,17 (Błogosławiony jesteś, Szymonie Bar /Synu/ Jony), w której to kafejce zrodził się niejeden myślowy koncept, który później rozbłysnął na soborowej mównicy.