Papież wolał przebiegać świat i być pasterzem wszystkich. Jego osobiste uzdolnienia i talenty pozwalały mu łatwo nawiązywać dialog zarówno z poszczególnymi ludźmi, jak i z rzeszami, niezależnie od wieku, środowiska socjalnego czy kulturalnego. Przegląd Powszechny, 2/2007
Wstęp z kluczem
Perspektywa, w jakiej mam zamiar zastanowić się nad pontyfikatem Jana Pawła II, może się wydać mało właściwa. Można powiedzieć, że stanowisko papieża wobec człowieka w jego życiowym środowisku jest tematem ubocznym względem jego zasadniczej misji. W jakimś stopniu jest to prawda. Nie znaczy to jednak, że posłannictwo Kościoła i papieża ogranicza się wyłącznie do wymiaru duchowego, który nie miałby nic wspólnego z konkretnym życiem człowieka – członka wielu wspólnot jednocześnie, takich jak rodzinna, religijna, społeczna, polityczna itd. Jeśli ta wieloraka przynależność człowieka, zachowując wciąż właściwą sobie specyfikę, nie splatałaby się w jedności konkretnej osoby ludzkiej, jej duchowy aspekt byłby jednowymiarowy, „odcieleśniony” i dlatego słusznie krytykowany nawet wewnątrz Kościoła, nie mówiąc już o ludziach postronnych. Wiadomo, że II Sobór Watykański zajął pozytywną postawę wobec tzw. teologii rzeczywistości ziemskiej. Zresztą sam Jan Paweł II był słusznie krytykowany, w początku swojego pontyfikatu, za rzekomy brak zainteresowania społecznym wymiarem działalności Kościoła na przykład w Ameryce Łacińskiej.
Chciałbym jednak już na początku jasno powiedzieć, że przedstawianie pozycji Jana Pawła II względem człowieka i różnych systemów społeczno-politycznych nie oznacza, iż zapoznaję jego rolę i istotne posłannictwo inspiratora i przewodnika Kościoła katolickiego. Dokonany wybór znaczy wyłącznie, że mam zamiar skoncentrować się na wyżej wspomnianej działalności, która przecież też płynie z wiary i dotyczy człowieka sytuowanego w płaszczyźnie społecznej i politycznej.
Powstaje zatem następny problem. Skoro papież reprezentuje Kościół oparty na hierarchicznej strukturze i z niej korzysta bez nadmiernej troski o wprowadzanie demokratycznych innowacji w Kościele – choćbyśmy je nazwali kolegialnością, jak się je określa w katolicyzmie, gdy chodzi o jego instytucjonalny aspekt – można by postawić pytanie, czy jest to najstosowniejsze miejsce, by bronić i promować demokrację, przeciwstawiając się autorytarnym reżimom. Oczywiście – korzystanie z autorytetu niekoniecznie utożsamia się z autorytaryzmem. Niemniej takie niebezpieczeństwo istnieje i zależy jedynie od stopnia i formy korzystania z autorytetu. Zresztą takie niebezpieczeństwo grozi też demokracji.
Mimo to, wydaje się, że niektórzy sądzą, iż papież powinien, by być wiarogodny w swoich pozycjach prodemokratycznych, usiłować promować jednocześnie demokrację tak wewnątrz, jak i na zewnątrz Kościoła. Tymczasem – dodaje się – w funkcjonowaniu watykańskiej Kurii niemal nic się nie zmienia od wieków, a reformy wprowadzone czy postulowane przez Vaticanum II są powolne i niewystarczające. Jakkolwiek by było, nie można bezkrytycznie utrzymywać, że dzisiejszy sposób postępowania zarówno papieży, jak i całej Stolicy Apostolskiej niczego nie ulepszył na tym polu, choć niektóre decyzje można by uznać albo za nadmiernie autorytarne, albo za zbyt nieśmiałe. Nie znaczy to jednak, że funkcjonowanie Kościoła jako wspólnoty wiernych nie posługuje się elementami demokratycznymi i z zasady nie upodabnia się do niej. Wydaje się jednocześnie, że to nie martwiło nadmiernie Jana Pawła II. Nie wprowadził on ani spektakularnej reformy funkcjonowania watykańskiej Kurii, ani nie zmodyfikował reguł postępowania wewnątrz katolickich wspólnot.