Papież wolał przebiegać świat i być pasterzem wszystkich. Jego osobiste uzdolnienia i talenty pozwalały mu łatwo nawiązywać dialog zarówno z poszczególnymi ludźmi, jak i z rzeszami, niezależnie od wieku, środowiska socjalnego czy kulturalnego. Przegląd Powszechny, 2/2007
Papież wolał przebiegać świat i być pasterzem wszystkich. Jego osobiste uzdolnienia i talenty pozwalały mu łatwo nawiązywać dialog zarówno z poszczególnymi ludźmi, jak i z rzeszami, niezależnie od wieku, środowiska socjalnego czy kulturalnego; rozmawiał z politycznymi decydentami niekoniecznie wybranymi demokratycznie, by im przekazać czy przypomnieć chrześcijańskie posłanie. Czasem wzniecało to skrajnie zróżnicowane reakcje – od entuzjazmu aż do radykalnych kontestacji. Można było niejednokrotnie odnieść wrażenie, iż niektórzy katolicy byli mniej usatysfakcjonowani jego poglądami i działaniami niż ludzie z zewnątrz – może z wyjątkiem prawosławnych, którzy, jak i katolicy zresztą, większą wagę przywiązywali do specyficznie chrześcijańskiej warstwy jego wystąpień, w której mogły ujawniać się – i ujawniały – pewne rzeczywiste rozbieżności bardziej czy mniej ważne.
Należy jeszcze zauważyć, iż elementy społeczne i polityczne w publicznych wystąpieniach papieża trzeba było postrzegać zawsze w kontekście religijnym, do którego niewierzący czy wierzący inaczej przywiązywali mniejszą wagę niż katolicy czy w ogóle chrześcijanie. W jakimś sensie było to zrozumiałe. Ale nie znaczyło, że oni zupełnie nie dostrzegali czy nie przeczuwali wagi chrześcijańskich źródeł – choćby w formie istotnego tła – społecznych i politycznych postaw Jana Pawła II. Przypominam sobie np. symptomatyczną reakcję znanego dziennikarza francuskiego na papieskie wystąpienie w Katowicach w 1983 r. W jeszcze niezmiernie napiętej sytuacji ówczesnej Polski z ledwie zawieszonym stanem wojennym ów dziennikarz wyczuł wagę religijnego wymiaru jako źródła, w którym tkwił fundament konkretnych postaw papieża i jego słuchaczy; postaw, które chrześcijanie chętnie pojmują jako wkraczanie wiary w dziedzinę społeczno-polityczną, której zasady nazywa się zazwyczaj społeczną nauką Kościoła. Przedstawiając się jako Żyd i agnostyk, wyznał on w dowcipny sposób, że jeśli papież będzie w dalszym ciągu zajmował podobne pozycje, przyjdzie mu stać się katolikiem... [1].
Przeczucie tego dziennikarza wydaje mi się słuszne i to papież mylił się, utrzymując w czasie jednego ze swoich pierwszych spotkań z dziennikarzami, 21 października 1978 r., że zdarzenia Kościoła niełatwo rozumieć z zewnątrz wiary; jeszcze trudniejsze jest odkrycie ich prawdziwego znaczenia.
Rzeczywiście, w zasadzie interpretacja czysto polityczna papieskich przemówień może wykoślawiać i myśl, i intencje oratora, zwłaszcza gdy analizuje się je bez uwzględnienia ich religijnego tła, bez dostrzegania w nich etycznych konsekwencji płynących z wiary i wkraczających w sferę społeczno-polityczną. Jest bowiem oczywiste, że wierzący i cały Kościół przeżywają swoją wiarę w warunkach konkretnego życia.
[1] Tenże komentator, Bernard Guetta, chyba nie zmieniał radykalnie swojego zdania. Przedstawiając bowiem francuskiemu czytelnikowi późniejsze pielgrzymki Jana Pawła II do Grecji, na Ukrainę czy do Syrii, pisał w „L’Express”: „Agnostyk może tylko przeczuwać, czym jest wiara, ale Jan Paweł II był w Damaszku i był pierwszym papieżem, który wszedł do meczetu, jak w 1986 r. wszedł jako pierwszy z następców św. Piotra do synagogi, by powiedzieć: »troszkę jesteście naszymi braćmi starszymi«. Bracia znaczy dzieci jedynego ojca Abrahama, który jest jednocześnie ojcem muzułmanów, którzy uznają tego samego Boga – Boga żydów muzułmanów i chrześcijan”. I komentator od razu wprowadza polityczny wątek, pisząc: „Mimo fizycznego wyczerpania, papież przeskakuje wieki i granice, jakby prowadził wojskowe manewry; kieruje oczy unijnej Europy na Rosję. Czyni to jako przywódca Kościoła katolickiego, jako Polak, jako generał wiary i przekonany Europejczyk, by przywrócić Rosję kontynentowi, na którym on, papież, pragnąłby udrożnić wszystkie szlaki”.