Komercja nie jest zagrożeniem dla prawdy czy dobra społecznego. Można mówić prawdę na sposób encyklik papieskich, a można mówić jasno, prosto i „tabloidalnie”, jak Jezus. Prawda jest ta sama, przekaz gorszy lub lepszy. Przegląd Powszechny, 3/2007
W tym momencie pojawia się pytanie, które pośrednio postawił już prof. Godzic, mianowicie, czy rolą dziennikarza jest służba publiczna, czy też służenie publiczności. Czy rolą dziennikarza jest zaspakajanie wszystkich potrzeb odbiorców, czy też kształtowanie świadomego, obywatelskiego społeczeństwa? Kształtowanie populizmu czy też otwartego, demokratycznego społeczeństwa? To jest pytanie otwarte, mieszczące się w tej aksjologii dziennikarskiej, To są antynomie aksjologii, jak traktować informację, materiał prasowy. Czy jest on towarem, który ma się dobrze sprzedać i przynieść maksymalny zysk swojemu właścicielowi, wydawcy, czy też te informacje traktujemy jako dobro społeczne, czyli tutaj to edukowanie, formowanie i kształtowanie obywateli, odbiorców tej informacji.
Chciałbym posłużyć się metaforą Zachariasza, który przyrównał media w demokratycznym społeczeństwie do małżeństwa fabryki i uniwersytetu. Z jednej strony media w gospodarce rynkowej muszą martwić się o sferę finansową (ekonomiści mówią, że 70% zysków w mediach powinno pochodzić z reklam, bo to gwarantuje bezpieczeństwo wydawcy). Natomiast nie powinna nam umknąć rola uniwersytetu, czyli formowania, edukowania obywateli. To jest jakby najpełniejszy obraz służby, jaki widzę w tym zawodzie. Jeśli skoncentrujemy się tylko na funkcji fabrykanta, na traktowaniu informacji wyłącznie jako towaru, to dojdziemy do absurdu. Taki wydawca dba tylko o maksymalizację zysku, musi uzyskać jak największy krąg odbiorców, a następnie sprzedać ich reklamodawcom. Zatem media zajmowałyby się handlem swoimi odbiorcami, a to przecież nie o to chodzi. Informacje są faktycznie towarem, ale nieco innym niż mydło czy powidło. W związku z tym, służebnej funkcji tego zawodu nie uda się obejść. Trzeba się jednak zastanowić, jaka ona ma być.
Chciałbym odwołać się jeszcze, zresztą za Weberem, do Marcina Lutra. Otóż Luter, tłumacząc Biblię na niemiecki, przy słowie „praca” użył słowa „Beruf”. To słowo pochodzi od „rufen” (niem. „wołać”, „przywoływać”). Praca jest więc powołaniem, nie karą za grzech pierworodny, jak o tym mówiono w Kościele katolickim. Zresztą Jan Paweł II w encyklice „Laborem exercens” wyraził podobny stosunek do pracy. Stwierdził, że jest ona swego rodzaju powołaniem, dzięki któremu człowiek się realizuje nie tylko w sferze materialnej, ale i duchowej. Chciałbym, by i dziennikarze mogli tak spojrzeć na pracę. To powołanie jest pewnego rodzaju służbą, polegającą na dostarczaniu obywatelom rzetelnych informacji. Oczywiście funkcja rozrywkowa jest tutaj konieczna, może w dalszej części rozmowy jeszcze do tego wrócę.