Wiara kojarzy się nam raczej z rzeczywistością wstydliwą, której lepiej nie dotykać, nie zgłębiać. Nie taktujemy jej jak części własnego życia, ale jak coś wielkiego i przerażającego. Mamy też różne grzechy na sumieniu, więc wolimy podchodzić do wiary z dystansem. Przegląd Powszechny, 10/2007
– Nie boi się Pan, że czytelnicy skupią się na tym, co śmieszne i zabawne w książce, a pominą to, co najbardziej istotnie?
– Nie wiem, czy tak będzie. Ale przyjąłem taką metodę pisania, żeby przełamać mur i wytłumaczyć ludziom, że o wierze można mówić troszeczkę inaczej, niż im się zawsze wydawało. Czy oni dotrą do rzeczy najważniejszych? Tego nie wiem. Ostatnio zarzucono mi, że „Tabletki z krzyżykiem” można postawić na półce obok książek Joanne Rowling i Dana Browna. To jeden z najpiękniejszych komplementów, jaki usłyszałem w życiu. Bo to są książki, po które ludzie chętnie sięgają. „Tabletki z krzyżykiem” to nie Katechizm Kościoła Katolickiego tylko zbiór luźnych refleksji wokół wiary. To jest gra wstępna, pierwsza pomoc, rodzaj aperitifu przed właściwym posiłkiem. Po co właściwie jest aperitif? Ma pobudzić soki trawienne, wzmóc w ludziach apetyt na to, co za chwilę zostanie podane. Taki jest cel mojej książki. Nie wyobrażam sobie dobrego przyjęcia, które skończy się na aperitifie, i nie wyobrażam sobie sensownej pracy nad własną wiarą, która skończy się na mojej książce. Ona powinna się tutaj zacząć.
– I co dalej? Gdzie należy szukać pomocy w pracy nad własną wiarą?
– Chciałbym, by ludzie po przeczytaniu tej książki zechcieli sięgnąć na półkę, na którą nikt nie zagląda, gdzie stoi Biblia i parę książek religijnych, które dostaliśmy na Komunię albo od chrzestnego na kolejne urodziny. Nikt tego nie czytał, nikomu nie były potrzebne. W książce podałem też bibliografię i punkty odniesienia. Przede wszystkim jednak ludzie powinni pójść do kościoła. Jeżeli ktoś odkryje w sobie potrzebę budowania relacji z Bogiem, byłoby cudownie. I nieważne, czy to będzie relacja pozytywna, czy negatywna. Ważne, żeby nie była nijaka. Chrystusowi można powiedzieć, że generalnie nie chce się mieć z Nim nic wspólnego, albo że się Go ceni. Najgorzej jest, kiedy nic się nie mówi. Wtedy pojawia się obojętność.
– Budowanie relacji z Panem Bogiem nie jest proste, dlatego często poszukujemy wsparcia. W Kościele taką pomocą są dla nas księża. Wydaje mi się jednak, że oni mają inne podejście do wiary niż Pan.
– Dwa razy niezgoda. Po pierwsze na to, że to księżą mają nas wspierać na drodze wiary. Księża też. Natomiast często zapominamy o tym, co już powiedział kard. Newman, że księża bez nas, świeckich, wyglądaliby po prostu bardzo głupio. Nie buduje się Kościoła, tworząc tylko więzi pionowe między ludźmi a duchownymi, to powinny być setki relacji poziomych, różnego typu, między człowiekiem a człowiekiem. Dopiero wtedy jest szansa, że Kościół wytrzyma, bo budujemy go razem. Bardzo łatwo się rozgrzeszamy, mówiąc, że to księża powinni o wszystko zadbać. My też jesteśmy odpowiedzialni za Kościół. Każdy z ochrzczonych uczestniczy w funkcji kapłańskiej, królewskiej i prorockiej w Kościele. Każdy! Tylko że 98% tych, którzy nie noszą koloratek, bardzo łatwo się zwalnia z tego obowiązku, bo są faceci, którym za to płacą. To jest ich praca, więc powinni się tym zająć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.