Islam resentymentu, czyli po co czytać Kalwasa

Islamsko-arabska egzotyka świetnie połączona ze znakomitymi opisami socjalistycznej, szarej Warszawy: blokowisk, sklepów z cytronetą, maleńkich cukierenek i zakładów fryzjerskich – wszystko to stanowi o ogromnej sile pisarstwa Piotra Ibrahima Kalwasa. Przegląd Powszechny, styczeń 2008




Kolejne ukazujące się książki tego autora tylko wzmacniają to odczucie. Od „Salam”, „Czasu” i „Drzwi” momentami aż trudno się oderwać. Opowieść o mieście, życiu zwyczajnych (momentami aż za bardzo) Polaków porywa stylem narracji, ale również sprawnym wymieszaniem perspektywy polskiej i arabskiej. W każdej z książek bowiem, poza obrazami życia w socjalistycznej i wczesnokapitalistycznej Polsce, znaleźć można także zapis podróży autora do egzotycznych miejsc: Erytrei, Damaszku czy Mauretanii. Na głębszym poziomie każda z nich jest jednak jednocześnie zapisem podróży Kalwasa do islamu, a szerzej do spotkania z Bogiem. Jest zatem, by posłużyć się tytułem ostatniej książki, drzwiami do spotkania z Absolutem. Każdą (choć w różnym stopniu) uznać można także za swoiste powtórzenie „Wyznań” św. Augustyna, islamską wersję stwierdzenia: Niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie [1].


Droga


Ten wymiar twórczości Kalwasa najlepiej widać w pierwszej z jego książek, „Salam”. Już sam tytuł sygnalizuje, że islam stał się dla autora źródłem pokoju, odnalezionego porządku i zakorzenienia. Po latach pijaństwa, brania narkotyków, braku spokoju, nieustannie zmienianych prac i partnerek, islam stał się dla niego nowym początkiem, a spotkanie z Bogiem przez muzykę nadało wszystkiemu właściwy wymiar. Spotkanie to było zresztą w znaczącym stopniu przypadkowe. Ot, pewnego dnia, zbyt dużo pijący scenarzysta kultowego w pewnym okresie serialu „Świat według Kiepskich”, kupił w Empiku (mimo że kosztowała osiem dych [2] – jak konkretnie notuje) płytę pakistańskiego muzyka Ustada Gulami Shagana. Wtedy, w lecie dwutysięcznego roku (…), miałem tylko tę płytę pakistańskiego starca z Lahore, którą włożyłem do swojej wieży. Trudno, ale muszę to jeszcze raz powiedzieć: odleciałem w pizdu. Znowu. Ale tym razem wyżej, oj, dużo wyżej. Do nieba. Żywcem. I bez popychaczy. (…) Słuchałem tego całą noc na okrągło i czułem, że coś się dzieje w moim sercu (…) Muzyka mnie wyzwoliła [3] – notował. Bóg podał mi rękę i przemówił do mnie. Nie po arabsku. Przemówił do mnie w tym zapomnianym języku – języku Jednego Narodu. Języku Jego Jedności. Wchłaniałem Islam [tak w oryginale – dop. autora] przez kilka miesięcy, aż któregoś dnia obmyłem dokładnie całe swoje ciało, nie zapominając o duszy i w tym małym meczecie wypowiedziałem szaradę (…) A potem śmiałem się i płakałem. I tak jest do dzisiaj. I jest git – podsumowywał swoje spotkanie z islamem Kalwas [4] .

I pozostaje w tym przekonaniu niezwykle zachodni. Jego nawrócenie to bowiem nie tyle odkrycie wiary wieczystej czy powrót do wyznania ojców, ile klasyczna zachodnia konwersja, odwrócenie całego życia, przy (umiarkowanym, ale widocznym) potępieniu tego, co wcześniej. Klasyczna jest także zastosowana formuła literacka, którą określić można żywotem grzesznika (dość zadowolonego ze swojego grzechu) zmierzającego do nawrócenia i Boga. Kalwas nie kryje tego zresztą, szczegółowo opisując wszystkie swoje alkoholowe, narkotyczne czy seksualne ekscesy, oraz stopniową utratę poczucia sensu życia. Obraz stylu życia, ale też psychiki autora (to szczególnie mocno dostrzegalne jest w schizofrenicznych miejscami opisach domu babki i ciotek w „Drzwiach”) jest przerażający. Prawda, dobro, piękno – w chaotycznym świecie pisarza – najzwyczajniej realnie nie istnieją. Wszystkie wartości, ideologie, projekty, ale nie ma też co ukrywać religie, postrzega on przez pryzmat ich chorobliwie, wykoślawionych realizacji. Dmowski, Piłsudski – to dla niego tylko idole szalonych, chodzących w brudnych i śmierdzących spodniach wujków. Chrześcijaństwo – to wyłącznie matka, która, sama nie chodząc do kościoła, zmuszała malca do systematycznych praktyk religijnych. Demokracja i kapitalizm to chamstwo w gumiakach i chamstwo w modnych garniturach [5]. Wyzwolenia nie przynosił też alkohol, przyjaciele (którzy stopniowo odpływali w szaleństwo, albo zaczynali robić kariery) ani nawet miłość. Jednym słowem, jak w klasycznym żywocie nawróconego, wszystko było do bani, aż do momentu, gdy po wysłuchaniu płyty, przeczytaniu Koranu i wypowiedzeniu islamskiego wyznania wiary, wszystko stało się „git”.




[1] Św. Augustyn, Wyznania, Warszawa 1992, s. 27.
[2] P. I. Kalwas, Salam, Warszawa 2003, s. 314.
[3] Tamże, s. 315-317.
[4] Tamże, s. 317.
[5] Tamże, s. 296.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...