Nie jestem pewna, czy w dyskusji o komunii na rękę nie tracimy z oczu spraw bardziej istotnych, zatrzymując się na peryferyjnych. [...] Polskim problemem nie jest nieokiełznana szkodliwa kreatywność (przed czym, głównie Zachód, przestrzegał Jan Paweł II), ale bylejakość, beztroska, wygodnictwo i właśnie… brak rewerencji. W drodze, 8/2006
Historia ta miała swój początek już dość dawno, podczas mszy świętej dobre parę lat temu. Otóż nie bez zdziwienia stwierdziłam, że wśród kilku osób w wielkomiejskiej świątyni jest też znana mi z Waszyngtonu Hanna K., siostra Miriam ze zgromadzenia Sióstr Misji Medycznej (o której można by jeszcze powiedzieć: konwertytka z judaizmu, doktor ginekologii, wysłanniczka z upoważnienia Watykanu na Światową Konferencję w sprawie Kobiet w Pekinie). Uklękła i wyciągnęła dłonie, ale komunii św. w ten sposób nie pozwolono jej przyjąć.
Że profanacja? Że nie taki u nas zwyczaj? Przepis o komunii dla obcokrajowców od dawna już obowiązywał. Trudno stwierdzić, co kierowało kapłanem. Brak zaufania do jej religijnej dojrzałości, sprzeciw wobec nie–naszego zwyczaju, czy jedno i drugie? Hanna, jak z pewnością wielu przyjezdnych i turystów, w wymowny sposób została pouczona, że nie ma przyzwolenia na taki proceder i że przymus wobec niej zastosowany czyniony jest dla jej dobra i dla dobra Kościoła. Być może chodziło o obronę polskich owieczek przed zgubnymi zachodnimi wpływami, choć, pamiętajmy, była to poranna msza święta w tygodniu i oprócz nas było zaledwie kilka osób.
Upłynęło parę lat i ja podjęłam w tym samym miejscu tę samą próbę. Czasy już były nieco inne. Episkopat kilka miesięcy wcześniej wydał odpowiednie rozporządzenie i dopuścił możliwość diecezjalnych rozwiązań. Muszę wyznać, że miałam wątpliwości. Po co się wychylać i działać w sprawie, która dla mnie nie była pierwszorzędnej wagi? Nie przeszkadza mi przecież przyjmowanie komunii do ust. Komunię na rękę uważam za formę alternatywną, dla mnie akurat teraz już bardziej autentyczną. Doświadczenie wynikające z pełnienia funkcji nadzwyczajnego szafarza Eucharystii przybliżyło mnie do problemu. Muszę zaraz pokornie wyznać wobec zagorzałych przeciwników wszelkich takich „nowinek”, że nie straciłam poczucia własnej nicości oraz grzeszności i nie mam najmniejszego zamiaru „poniżać Pana Jezusa”.
W Polsce staram się czasem przemóc i nie wyróżniać. Robię to trochę wbrew sumieniu. Czyż jest dobrym argumentem działanie z myślą o (wątpliwym) komforcie otoczenia wynikającym z mojego konformizmu? Tym razem czułam jednak jakiś przymus wewnętrzny. Sytuacja bowiem wydawała się absurdalna. Turyści z zagranicy bywają w Polsce raczej krótko. Z reguły nie znają polskiego. Może mają więcej pokory niż ci, którzy im na mszy posługują? Co mają zrobić? Mogą jedynie wyjechać z Polski z poczuciem, że kościoły są u nas wprawdzie pełne, ale jakby gubi się poczucie wspólnotowego przeżywania mszy świętych, brakuje chrześcijańskiego ducha…
Od razu powiem, że zostałam potraktowana tak samo. Uklękłam, wyciągnęłam dłonie, hostię włożono mi do ust. Z kościoła wyszłam roztrzęsiona, nie mogłam się skupić i modlić.
«« | « |
1
|
2
|
3
|
4
|
»
|
»»