Nie jestem pewna, czy w dyskusji o komunii na rękę nie tracimy z oczu spraw bardziej istotnych, zatrzymując się na peryferyjnych. [...] Polskim problemem nie jest nieokiełznana szkodliwa kreatywność (przed czym, głównie Zachód, przestrzegał Jan Paweł II), ale bylejakość, beztroska, wygodnictwo i właśnie… brak rewerencji. W drodze, 8/2006
Rozmowy ze znajomymi, duchownymi i świeckimi, których pytałam o radę, pozwoliły mi ustalić plan działania. Ważny był fakt, że chodziło o księdza odpowiedzialnego za formację seminaryjną. Najpierw więc rozmowa z proboszczem. Chęć zrozumienia, co kieruje ludźmi, którzy myślą inaczej. Nie porozumiemy się przecież, jeśli nie wejdziemy w konkretny dialog. Proboszcz, zagadnięty w zakrystii po mszy św. dnia następnego, poświęcił kilka chwil na rozmowę ze mną. Nie zdradził, co sam na ten temat uważa, ale stwierdził, że to sprawa między sumieniem owego kapłana a moim. Odrzuciliśmy możliwość, że bronił Ciała Pańskiego przed profanacją. Wydawało się, że raczej działał według litery prawa. Może podejrzewał, że nie jestem jeszcze dostatecznie przygotowana? Na koniec ksiądz proboszcz poradził to, co było wiadome. Następną instancją jest kuria metropolitalna.
Sporządziłam brudnopis listu. Nie spieszyło mi się jednak ze złożeniem zażalenia, problem nie cieszył. Przed zaniesieniem listu postanowiłam spróbować raz jeszcze. Znów pojawiłam się na odprawianej przez owego księdza mszy świętej, którą od pamiętnego momentu skrzętnie omijałam, wybierając inne godziny. Znów uklękłam i wyciągnęłam dłonie. I oto ksiądz udzielił mi komunii na rękę. Boże, dzięki Ci, dzięki! Z radością wrzuciłam projekt listu do komputerowego kosza.
Opowiastka ta wzbudzała zainteresowanie moich przyjaciół i znajomych. Na spotkaniu dyskusyjnej grupy kobiet Veraicon, zgodnie z jej statutową zasadą różnorodności, objawiły się różne podejścia. Podczas gdy dla jednych komunia na rękę stała się iście Pierwszą Komunią, bardzo osobistą, bardzo świadomą i bardzo głęboką, innym kojarzyła się z zamachem rozplenionego profanum na zagrożone sacrum. Opowiedziałam tę historyjkę także pokrótce w czasie organizowanej przez „Znak” dyskusji do majowego numeru „Kościół na manowcach?”. Inna świecka uczestniczka rozmowy wystąpiła wtedy z uwagą, że aby coś w Kościele zmienić, trzeba jak widać działania i stanowczości. W odpowiedzi zabrał głos ksiądz, który nie mając nic przeciwko komunii św. na rękę, stwierdził jednak, iż wymusić na kapłanach niczego nie można. Kościołowi potrzeba dojrzałości.
Tu, wydaje mi się, tkwi sedno sprawy. Trudno jest dziś szafować przymusem. Wiedzą to chyba lepiej od (może przyzwyczajonych do instytucjonalnego posłuchu?) hierarchów borykający się z wychowaniem młodych rodzice, wiedzą też katecheci, kapłani pracujący w parafiach. Świat staje się bardzo niesforny.
Świat ceni sobie wolność. Zgoda, myli ją ze swobodą. Ale jest też prawdziwa dojrzała wolność i do niej powinniśmy aspirować. Uczyć się takiej wolności. Katolik nie chce już być pilnowany, traktowany jak małoletni. Nakazy i zakazy nie wystarczą. Pojawia się możliwość wyboru. Chcemy zrozumieć, dlaczego ma być tak, a nie inaczej. Świecki szeregowy wierny jest, owszem, dzieckiem Bożym, ale coraz bardziej ma świadomość, że dziećmi Bożymi są też ci, którzy do tej pory zawsze i we wszystkim za niego decydowali.
Zasada wolności sumienia w Kościele nie miała łatwej drogi. Proszę mi pozwolić na dygresję. Niewiele ponad sto lat temu w listopadzie 1903 roku w Watykanie na sesji komisji do spraw beatyfikacji debatowano o cnotach Joanny d’Arc. Advocatus diaboli miał pełne ręce roboty. Papież Pius X, także już zaliczony w poczet świętych, poprosił o modlitwy w intencji światła w tej sprawie. Był to zwrot zwyczajowy, ale wydaje się, że przypadek Joanny uznał on za bardziej od innych skomplikowany. Najpoważniejszy był zarzut, że ponieważ Joanna nie szukała autorytetu Kościoła w kwestii swoich „głosόw”, nie pasuje do kanonów świętości. Rzeczywiście, Joanna, cechująca się wprawdzie ogromną wiarą, przywiązaniem do modlitwy i sakramentów, w swojej szczególnej i niezwykłej misji nie odwoływała się do władz kościelnych. Kierowała się bowiem własnym sumieniem. Fakt, że nigdy nie występowała z żadną krytyką Kościoła, nie przeciwstawiała się żadnej prawdzie Magisterium, nie uchronił jej przed okrutną śmiercią.
Kilka tygodni pόźniej Pius X uznał Joannę za godną beatyfikacji po ponad czterystu siedemdziesięciu latach od jej śmierci na stosie z wyroku biskupa Cauchon. Sprawa św. Joanny d’Arc jest momentem ważkim w historii Kościoła, jest bowiem bardzo praktycznym uznaniem prymatu chrześcijańskiego sumienia.