Kościół potrafił się jednak odbudować i odniósł zwycięstwo, choć zapłacił za to pewną cenę, dlatego zamiatanie brudów pod dywan i mówienie, że jest to pomnik ze spiżu, na którym mucha nie siada, jest fałszywą strategią. W drodze, 10/2006
Tak wygląda model idealny. Problem polega na tym, że teczek w opisanym kształcie, z wszystkimi wymienionymi elementami nie ma zbyt dużo. Bardzo często jest tak, że nie istnieje teczka personalna, czyli ta ze zobowiązaniem i okolicznościami werbunku, a została tylko teczka pracy. Często ta ostatnia jest niepełna, na przykład z donosami tylko z kilku lat. Widziałem kiedyś teczkę jednego z bardzo znanych przed laty dziennikarzy, po którym rocznie zostawało mniej więcej trzysta stron maszynopisu, czyli pisał dla SB książkę w odcinkach. Przekazał prawie tysiąc stron informacji na przestrzeni zaledwie trzech lat. Jego donosy nie mają jednak początku ani końca, co oznacza, że współpraca trwała dłużej. Zawsze pisał na maszynie, nigdy własnoręcznie. Z kontekstu można się domyślać, kto to pisał, ale jednoznacznego dowodu nie ma, bo nie ma żadnego podpisu, nie ma też słowa o okolicznościach, w jakich go zwerbowano. Nie dowiemy się też, czy albo dlaczego przestał pisać. Zawsze powstaje wtedy pytanie: ogłosić czy nie? Zdania są podzielone, ale decyzja powinna należeć do historyka, który bierze za nią odpowiedzialność. Innym przykładem jest sprawa Andrzeja Micewskiego. Jego teczka też się nie zachowała w całości, jest zdekompletowana, a materiały są rozsiane po różnych innych teczkach. Jednak dziennikarze, a także historyk IPN Andrzej Friszke uznali, że można o Micewskim napisać i uznać go za współpracownika bezpieki, bo pozwalają na to liczba doniesień i ich treść.
Oddalając się od idealnego modelu, mamy zatem coraz bardziej szczątkową dokumentację, ale ciągle jeszcze tworzą ją doniesienia agentów. Są jednak dokumenty bardziej poszlakowe, a dotyczące różnych działań bezpieki. Na przykład, napotykamy w teczkach informacje o środowisku albo o wydarzeniu spisane na podstawie informacji od kilku TW. Padają trzy pseudonimy. Wtedy możemy przypuszczać, że w tym środowisku działało trzech TW. Można szukać tych TW przez znajdowanie kolejnych donosów. Metodą krzyżowych porównań czasem udaje się ustalić, o kogo chodzi (tak się stało w wypadku Henryka Karkoszy).
Najgorsza jest jednak metoda, którą zastosowali jakiś czas temu dziennikarze Rzeczpospolitej. Wzięli mianowicie dokument dotyczący wizyty osiemnastoosobowej delegacji Solidarności u papieża Jana Pawła II i napisali, że wśród nich był agent bezpieki o kryptonimie „Delegat”. Podali jeszcze, że jest to prawdopodobnie duchowny z Gdańska, w efekcie czego na liście pozostały trzy czy cztery osoby z delegacji spełniające wymienione kryteria. W konsekwencji zostało rzucone podejrzenie, a nieoficjalnie puszczono informację, że chodzi o najbardziej znaną osobę z tego grona. Tyle że twardych dowodów na to nie ma i nie wiemy, czy w przyszłości się znajdą. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem tego typu publikacji.
Kiedy kilka lat temu zaczynało się otwieranie archiwów IPN, napisałem z dr. Zdzisławem Zblewskim z krakowskiego oddziału artykuł o zagrożeniach związanych z ujawnianiem materiałów. Opisaliśmy tam, czysto teoretycznie, taki właśnie przypadek jako przykład tego, czego nie należy robić. Jeśli zatem dokumenty są zdekompletowane, nigdy nie będzie zgody, co do ich jednoznacznej interpretacji.