Kościół potrafił się jednak odbudować i odniósł zwycięstwo, choć zapłacił za to pewną cenę, dlatego zamiatanie brudów pod dywan i mówienie, że jest to pomnik ze spiżu, na którym mucha nie siada, jest fałszywą strategią. W drodze, 10/2006
Czasem zdarzają się przypadki ewidentne, jak dokumentacja dotycząca ks. Czajkowskiego. Jest ona tak obszerna, że pomijając ludzi, którzy w ogóle nie chcą przyjmować niczego, co im się nie podoba, do wiadomości, to reszta, nawet osoby bardzo mu życzliwe, musiała uznać fakt jego agenturalnej przeszłości. Sam ks. Czajkowski pod wpływem tych materiałów przyznał, że współpracował z SB.
Oczywiście istnieją też dokumenty tak lakoniczne, że nie wystarczą w moim przekonaniu do tego, by kogoś oskarżać. Niejasności są argumentem dla wszystkich, którzy mówią: „lepiej tego w ogóle nie otwierać”. Nie zgadzam się jednak z tym. Te papiery bowiem stanowią najciemniejszą część spuścizny po epoce dyktatury. I tak jak potrafiliśmy po 1989 roku stawić czoło rozregulowanej gospodarce, przetrąconemu etosowi państwowemu czy też uzależnieniu od ZSRR, tak teraz musimy stawić czoło tym teczkom. Rozbroić tę bombę raz na zawsze i pójść do przodu.
Przeciwnicy lustracji często używają argumentu, który sprowadza się do stwierdzenia: „To był gaduła, a nie agent”.
Czasem granica może być nieostra, bo obok agenta modelowego, tzn. takiego, który brał pieniądze, był niezwykle aktywny, odczuwał wręcz satysfakcję z tego, że może donosić - symbolem jest tu Lesław Maleszka, mamy też ludzi nieostrożnych. Istotne jest jednak, jak dalece. Czym innym jest incydentalne zdarzenie, a czym innym wieloletnie, regularne kontakty z ludźmi bezpieki. Ojciec Hejmo, będąc w Polsce, sam prowokował spotkania z oficerami SB, a historia jego kontaktów w Rzymie pokazuje, że musiałby być człowiekiem niezdolnym do jakiejkolwiek refleksji, by nie zastanowić się w końcu, po co rzekomemu agentowi wywiadu zachodnioniemieckiego mogą być potrzebne tak szczegółowe informacje na temat podziałów w polskim Kościele. Nie uważam o. Konrada Hejmo za człowieka aż tak mało rozgarniętego, żeby się na którymś etapie nie zorientował, o co w tym wszystkim chodzi. Rozumiem próbę usprawiedliwiania go przez przyjaciół i znajomych, ale siedemset stron akt to stanowczo zbyt wiele, by uznać je wyłącznie za dowód czyjejś nieostrożności. Warto też pamiętać, że w tej sprawie wciąż jeszcze mogą pojawić się nowe informacje, gdy Agencja Wywiadu zgodzi się w końcu odtajnić teczkę agenta Lakara.
Mamy jednak do czynienia z sytuacjami, w których ktoś został zarejestrowany jako TW, potem jednak okazuje się, że nie był świadomym współpracownikiem - jak w wypadku Zyty Gilowskiej.
Uważam, że SB nie dokonywała fałszywych rejestracji. Rejestrowano natomiast ludzi, którzy potem de facto nie przynosili żadnych korzyści, bo się wycofywali, zaczynali kręcić i później ich wyrejestrowywano. Ich dorobek, w sensie agenturalnej pracy, był znikomy, a niekiedy wręcz żaden. Proponuję, żeby się skupić na dokumentach, które zostały po danej współpracy. Po TW Beacie zostało kilka notatek - zaledwie kilkanaście stron. Pole do dyskusji jest tu więc bardzo ograniczone. Po ojcu Hejmo zostało jednak siedemset stron, których tylko część opublikował Peter Raina w książce pod kuriozalnym skądinąd tytułem Anatomia linczu. Dyskutujmy o tym, co tam jest! Czy to jest tylko owoc gadulstwa? Te długie, obszerne informacje? Nie spierajmy się tu jednak o rejestrację, tylko mówmy o tych kilkuset stronach informacji, których esbecy nie wzięli z legendarnych podsłuchów, o których się cały czas mówi, ani od innych agentów, tylko właśnie od ojca Hejmo. Gdyby je bowiem wzięli z podsłuchu bądź od innych osób, to by to odnotowano.