Katolicyzm funduje się na wierności

Katolicyzm funduje się na wierności. To zdanie wbrew pozorom nie jest banalne. Zbyt często wyjaśnienie ludzkich czynów, działań i sytuacji, w których się znajdował Jezus, zamyka się stwierdzeniem: „Zrobił tak, bo był Bogiem”. Owszem, ale postępował tak, a nie inaczej, ponieważ był człowiekiem. W drodze, 3/2008



Istotne jest, by zrozumieć i uznać, kim jest kapłan dla Kościoła. Skoro został obiektywnie upodobniony do Jezusa, to owo podobieństwo rozciąga się również na jego obiektywny stosunek do Kościoła. (Inną sprawą jest to, w jakim stopniu on sam pozwala, by podobieństwo to było widoczne). O Chrystusie Nowy Testament mówi kilkakrotnie jako o Oblubieńcu Kościoła. Od chwili sakramentu święceń Kościół może oczekiwać od kapłana, by będzie traktowany przez niego jak oblubienica. To archaiczne słowa, ale ich sens jest jasny: Kościół może się spodziewać po księdzu, że ten będzie zabiegał o niego tak, jak zabiega się o wybrankę serca. Że związek, w jaki wszedł z Kościołem, traktować będzie jako małżeństwo. Naturalna więc jest gorycz, poczucie zawodu, rozczarowanie, smutek i lęk, który budzi się w Kościele, gdy odchodzi ksiądz.

Powody odejść są różne i różna jest ich jakość moralna. Niemniej, każde z nich dzieje się w relacji do Boga i do Kościoła. Jest taki typ odejść, które ośmieliłbym się nazwać perfidnymi. To takie sytuacje, w których dla usprawiedliwienia własnej słabości wiary, małości, egoizmu kapłanmąż tłumaczy żonieKościołowi, że dojrzał do tego, by żyć samodzielnie, że przejrzał na oczy, wzniósł się na nowy poziom poznania i nareszcie ją właściwie ocenił – nie jest warta wierności. Teraz widzi wszystko inaczej, a przecież wiadomo, że nic się nie zmieniło. Zmienił się jedynie punkt widzenia danego księdza. Kryzys, kochanka, słabość przyćmiły jasność widzenia. Skąd ma o tym wiedzieć, skoro nie było go stać na wierność? Nie na wiarę, miłość, heroizm, ale na trwanie. Wiedziałby, że nic nie uległo zmianie, gdyby dotarł do końca tej drogi. Przeciwnie, usprawiedliwiając odejście, uderza bezpośrednio w spoiwo Kościoła – wierność.

Bez względu na powód i sposób przeżywania odejścia ze stanu duchownego każdy z odchodzących musi zintegrować w sobie teraz odrzucone, a wcześniej podjęte wybory. Decyzja odejścia jest przekreśleniem – przynajmniej w znacznej części – uzyskanej dzięki święceniom tożsamości. Kształtowanie nowej odbywa się już w trakcie kryzysu prowadzącego do odejścia oraz po nim. Nowa tożsamość powstaje pod presją kryzysu. Sposób, w jaki jest uzasadniana, świadczy o prawdziwej duchowej sylwetce odchodzącego. Zawsze jednak będzie wymagała uzasadnienia. Siła używanych argumentów będzie musiała oprzeć się nie tyle poczuciu winy, ile faktom, które zostały zanegowane. Czy jest coś, co oprze się realności tożsamości kapłańskiej? Owszem, często można uciec pod wiatę wątpliwości czy niewiary. Dla tych jednak, którzy nie zanegowali w sobie nowego stworzenia powstałego dzięki sakramentowi, drogą nadziei są uznanie słabości i pokuta. Dla nich też zawsze istnieje możliwość powrotu.



Krzywda, której doznaje Kościół


Na koniec trzeba zadać sobie pytanie: a co jeśli odejście księdza nie wywołuje w nas większego wzruszenia? Czy wówczas w jakiś sposób, pod względem duchowym, nie jesteśmy wspólnikami w tej decyzji? To śliski grunt, po którym lepiej się nie poruszać nierozważnie. Daleki jestem od zachęcania, by stawiać byłych duchownych pod pręgierzem oskarżeń oraz by tropić w sobie wmawiane im złe czyny, słabości itp. Sedno sprawy zawiera się w podobieństwie rozumienia Kościoła, Ewangelii, a w końcu własnej relacji z Chrystusem. Są to rzeczywistości ze sobą połączone, bo należące do wspólnej domeny. Pytanie, które należałoby postawić, dotyczy rozpoznanej wartości tych świętych spraw. Czy faktycznie są aż tak cenne i bliskie, jak skłonni bylibyśmy przyznać w spontanicznym odruchu? Czy fakt, że krzywda, której doznaje Kościół, nie dotyka nas do żywego, nie jest znakiem tego, że nas też nie byłoby stać na wierność? W takim razie, czy wartość zbawienia jest tym, co przekona nas do przetrwania kryzysu? Czy ją znamy? W odpowiedzi na te i podobne pytania tkwi ślad tworzywa, z jakiego zbudowaliśmy własną tożsamość. Czy rzeczywiście tym tworzywem jest Chrystus? Może lepiej nie odpowiadać pochopnie, a zamiast tego z namysłem, ale szczerze.



***

TOMASZ GRABOWSKI ur. 1978, dominikanin, diakon, doktorant na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, publikował w „Teofilu”, „W drodze” oraz na witrynie internetowej Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego, z zamiłowania historyk rytu dominikańskiego.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...