Prawdy o totalitaryzmie, paradoksalnie, widać więcej w czasach naszych – czasach jednostek i ich praw. Tygodnik Powszechny, 9 grudnia 2007
Komunistyczny czy nazistowski totalitaryzm byłby wówczas jeszcze jednym z krwawych epizodów, w jakie dzieje ludzkie obfitują. Epizodów, w których jedni biją, a drudzy są bici. Epizodów, jakie zamknąć trzeba (i da się), poddając chłoście tych, co bili, i obwieszając orderami tych, co byli bici. A zamknąwszy, można pozostałe po nich, pożółkłe i sparciałe pamiątki złożyć do lamusa albo lepiej jeszcze do muzealnych gablot, bo wszak w niczym innym już nam bruździć nie będą...
Niestety, wbrew temu, co Žižek doradza, grozy totalitaryzmu nie da się w pełni ogarnąć, rozglądając się po Kołymie czy Dachau, owych – jak powiadała Hannah Arendt – laboratoriach, gdzie dociekano granic ludzkiego zniewolenia. Żeby tę grozę pojąć do reszty, żeby zajrzeć tam, gdzie jest najbardziej jadowita i złowieszcza, i gdzie jeszcze bynajmniej nie wygasła, tylko czeka na sprzyjającą iskrę, by znów wybuchnąć płomieniem – trzeba wyjść poza zasieki z kolczastego drutu.
Trwałym (jak trwałym?!) dziedzictwem obu systemów totalitarnych pozostaje spustoszenie moralne. Nastroje manichejskie, o jakich pisał Stanisław Ossowski zatroskany przyszłością narodu poddanego próbie ponad siły, stały się i pozostają instynktownym odruchem; to już nie nastroje, w jakie zapada się dziś, by się ich jutro pozbyć, a pojutrze je zapomnieć, ale znamię „normalnego”, zwyczajowego, przez zdrowy rozsądek zatwierdzonego i przez kalendarz rytuałów publicznych uświęconego sposobu postrzegania świata, własnego w świecie miejsca i recepty na przetrwanie.
Pod tym względem oba totalitaryzmy pozostawiły spadki do złudzenia podobne. Ale są też między spadkami dogłębne różnice. Totalitaryzm niemiecki inaczej zadziałał na Niemców, a inaczej na Polaków. Inaczej też zadziałał na Polaków totalitaryzm importowany z Sowietów, a szukający w Polsce zadomowienia, obiecujący Polakom udział w dobrodziejstwach, jakich nadejście (obłudnie wprawdzie) zapowiadał, i zapraszający do współuczestnictwa w procedurach, które miały ich nadejście ułatwić i przyspieszyć – a inaczej ten brutalnie obcy, hitlerowski, który z góry ustawiał Polaków jawnie i bez ogródek, jednoznacznie i bezapelacyjnie, po drugiej stronie muru, po-śród ofiar. Tu analogie się kończą i mówienie jednym tchem o pięciu latach okupacji hitlerowskiej i pół wieku Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, jakby ich treść wyczer-pywała się przynależnością do narodowej martyrologii, zwyczajnie i po prostu nie ma sensu. A już rozprawienia się ze spuścizną totalitarnych czasów bynajmniej nie ułatwia.
Jean-Paul Sartre zaszokował niegdyś czytającą publikę paradoksalnym stwierdzeniem, że Francuzi nigdy nie byli tak wolni, jak w czasie niemieckiej okupacji... Paradoks, twierdził, był pozorny tylko, jako że popada się w niewolę poprzez pułapkę wolnego wyboru maskującego mus – a Francuzom okupanci dostęp do tej pułapki od-cięli. Francuzi zostali bez wyboru... A wszak jeśli Francuzi zostali bez wyboru, to Polacy po stokroć! Poniektórzy z niemieckich satrapów przecież się do Francuzów umizgiwali, obiecując miejsca przy biesiadnym stole, gdy Neue Ordnung, przy ich współpracy, wreszcie zatriumfuje. Polakom zaś objaśniono z miejsca, i to w sposób niepozostawiający cienia wątpliwości, że Neue Ordnung nie przewiduje dla nich innej roli poza dolą roboczych wołów, a dla Polski innego zastosowania niż jako Lebensraumu Tysiącletniej Rzeszy. Od walki z okupantem nie było więc ucieczki – co najwyżej można się było sprzeczać o to, jak szybko zaczynać i jakiej broni użyć. Instynkt samozachowawczy, powinność moralna i patriotyzm jednym przemawiały językiem. Zgodnie powiadały: nie dać się, stawiać opór, walczyć...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.