Wojna w Afganistanie dzieli NATO. Ponieważ żołnierze z jednych krajów walczą i giną, a z innych nie, padają zarzuty o brak solidarności i tchórzostwo. Tygodnik Powszechny, 24 luty 2008
Afganistan stał się „chwilą prawdy” dla najważniejszego zachodniego sojuszu militarno-politycznego, pierwszą tego rodzaju od prawie 60 lat jego istnienia. Statystyka ofiar mówi sama za siebie: od czerwca 2006 r., gdy zaczęły się ciężkie walki na południu, w Afganistanie poległo 141 Amerykanów, 56 Kanadyjczyków i wspomnianych 61 Brytyjczyków. Niemców – sześciu. Mnożą się zatem pytania: czy Niemcy są jeszcze godnymi zaufania partnerami i sojusznikami, czy dekownikami, wręcz tchórzami? Czy życie kanadyjskiego żołnierza jest mniej warte od życia Niemca? Czy Niemcy mają sobie za nic wierność sojuszniczą?
Jeśli Niemcy są postrzegani coraz bardziej jako „pacjent”, to przyczyn ich „choroby” szukać trzeba nie tylko w kondycji społeczeństwa, ale też w historii: w II wojnie światowej, po której naród ten rozwijał się wreszcie tak, jak zawsze życzyli sobie jego sąsiedzi, pokojowo, z ogromną rezerwą wobec wszystkiego, co ma związek z wojskiem. A teraz, nagle, mają znowu dzielnie walczyć? Trudno się dziwić, że przekonanie niemieckiego społeczeństwa do sensu uczestnictwa w wojnie jest czymś niesłychanie trudnym. 86 proc. Niemców jest przeciwnych udziałowi Bundeswehry w operacjach bojowych w Afganistanie, a 55 proc. chce, aby stacjonujący tam żołnierze niemieccy zostali jak najszybciej wycofani.
Trzeba przyznać, że współwinnym tego dylematu – bić się czy nie bić i dlaczego? – jest niemiecki rząd: obie tworzące go formacje, chadecy i socjaldemokraci postępują tak, by „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Czyli: by dogodzić wszystkim – i własnym wyborcom, i sojusznikom, najlepiej bez ponoszenia politycznego ryzyka. Wyborcom sygnalizują, że jeśli żołnierze trafią na pole bitwy, to na krótko, jako chwilowe wsparcie; sojusznikom dają do zrozumienia, że z powodu oporu społeczeństwa nie ma innej drogi jak tylko powolne i zawoalowane rozszerzanie mandatu Bundeswehry. Najwyraźniej sojusznicy mają jednak dość takiej postawy: że Niemcy, owszem, jadą jak wszyscy na misje, ale na miejscu chcą funkcjonować tylko jako inżynierowie, logistycy, instruktorzy itd. – trzymając się jak najdalej od pola bitwy.
Prawda ta powoli zdaje się docierać także do adresatów. Ostatnio pojawiają się w Niemczech coraz częściej głosy, że czas zmienić postawę. Polityk SPD Hans Ulrich Klose mówi, że Niemcy powinni wejść w skład sił szybkiego reagowania, które w razie potrzeby można by przerzucać na południe Afganistanu. Emerytowany generał Klaus Naumann, były wojskowy szef NATO, postuluje, aby posłać Bundeswehrę w bój bez względu na opinię społeczeństwa, inaczej Niemcy utracą swą pozycję w Sojuszu.
Prędzej lub później rząd w Berlinie będzie musiał powiedzieć „tak” albo „nie” sojusznikom – tym, którzy przez pół wieku chronili bezpieczeństwa wolnych Niemiec przed sowieckim zagrożeniem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.