Wojna w Afganistanie dzieli NATO. Ponieważ żołnierze z jednych krajów walczą i giną, a z innych nie, padają zarzuty o brak solidarności i tchórzostwo. Tygodnik Powszechny, 24 luty 2008
Zarzut zbyt małego zaangażowania słyszą nie tylko Niemcy, ale też Francuzi, Włosi, Turcy. Dyskusja nad równym podziałem obciążeń nie jest w NATO niczym nowym – ani w perspektywie misji afgańskiej, ani w historii Sojuszu. Stawianie sprawy na ostrzu noża, jak czynią Gates i Harper, to próba wywarcia nacisku, który może nie przynieść efektu. Niedawne spotkanie Rady Północnoatlantyckiej w Wilnie i międzynarodowa konferencja bezpieczeństwa w Monachium pokazują, że kością niezgody jest odmienne postrzeganie znaczenia misji afgańskiej dla przyszłości NATO.
Myślenie Amerykanów koncentruje się na sukcesie militarnym tej operacji, a jej porażka oznaczać będzie utratę znaczenia NATO dla USA, najważniejszego członka paktu – i tym samym marginalizację Sojuszu w polityce światowej. Stąd nacisk na zwiększanie zaangażowania wojskowego i gotowość do ofiar. Argument ten, jak najbardziej zasadny, nie bierze pod uwagę jednego: że wstrzemięźliwa postawa części sojuszników jest też konsekwencją problemów nurtujących NATO od wielu lat, w tym nieprzemyślanych działań USA po „11 września”, a nie wynikiem tchórzostwa.
Dlatego dla Francji i kilku innych państw operacja w Afganistanie jest przede wszystkim wygodnym momentem na dokonanie zmian w funkcjonowaniu całego Sojuszu. Bez gruntownej reorganizacji, obejmującej też likwidację wielu struktur i etatów, nawet sukces odniesiony w Afganistanie nie będzie mieć większego znaczenia dla żywotności Sojuszu (minister obrony Francji Herve Morin przypomina, że dla NATO pracuje ponad 22 tys. ludzi, że NATO to także 320 komitetów i podkomitetów, np. „komitet ds. wyzwań dla współczesnych społeczeństw” lub „komitet ds. żywności i rolnictwa”).
Na kluczowego gracza wyrasta Francja. Priorytetem Paryża w reorganizacji i odnowieniu NATO jest głównie pełna autonomizacja polityki obronnej Unii Europejskiej względem Sojuszu. W zamian Sarkozy oferuje powrót Francji do struktur wojskowych NATO, które opuścił de Gaulle w 1966 r.
***
Ale ani postulaty francuskie, ani amerykańskie nie są receptą na obecne problemy. Nie jest nią też akcentowany w Monachium przez ministra Sikorskiego postulat dalszego rozszerzenia NATO. Najważniejsza jest przecież jakość członków, a nie ich liczba (choć nam nie bardzo wypada o tym przypominać). NATO trzeba po prostu wymyślić od nowa jako miejsce prowadzenia polityki przez świat atlantycki, a nie jedynie formułę do prowadzenia operacji wojskowych.
A jeśli się nie da? No cóż: nie będzie NATO, będzie co innego i na to „co innego” lepiej być dobrze przygotowanym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.