Dlaczego jedne kościoły pękają w szwach, inne zieją pustką? Dlaczego wokół o. Góry zbierają się tysiące młodych ludzi, a o. Kłoczowski nie czyta z ambony listów Episkopatu? Jeśli zatrzymać się na poziomie deklaracji, powstaje obraz idylliczny. Spróbujmy zejść głębiej Tygodnik Powszechny, 15 marca 2009
Ewangelia kolejny raz okazuje się kłopotliwa. I to jest właśnie problem Kościoła.
Stefan Wilkanowicz, prezes Fundacji Kultury Chrześcijańskiej Znak, podkreśla, że ksiądz jednocześnie mówi od siebie i nie od siebie: ma wyjaśniać Ewangelię i przedstawiać naukę Kościoła, ale też dawać osobiste świadectwo. – W czasie, kiedy bolączką Kościoła jest brak katechezy dla dorosłych, nie można lekceważyć niedzielnej Mszy – mówi Wilkanowicz. – Często z kościoła wychodzę z przekonaniem, że kazanie było tak banalnie słuszne, że nie zapamiętałem z niego ani słowa.
Nasz rozmówca wskazuje, że konieczne są dziś Msze oparte na cyklach kazań. Tymczasem ksiądz musi wygłosić kazanie świąteczne, czytać list pasterski albo odprawić adorację. Choć zdarza się też tak jak na Mszach o. Jana A. Kłoczowskiego w Krakowie, który podczas ogłoszeń mówi: „A oto istotne fragmenty z listu Episkopatu...”. Trafny wydaje się również inny zwyczaj dominikanina, który czytania poprzedza wyjaśnieniem genezy i znaczeń tekstów.
Odnosząc się do formacji dorosłych, Grzegorz Pac wskazuje na możliwości katechizowania przy okazji sakramentów przyjmowanych przez nich samych (ślub) i ich dzieci (chrzest, komunia, bierzmowanie). – To najlepszy czas, ponieważ na ogół ludzie są zainteresowani duchowym wymiarem tych przełomowych momentów – mówi Pac.
Żeby ustrzec wiernych od plagi złych kazań, Wydawnictwo św. Stanisława uruchomiło prowadzony przez specjalistów i praktyków internetowy kurs homiletyczny.
Jednak obawy idą głębiej: w Wielki Czwartek ubiegłego roku Episkopat w liście do księży ubolewał, że „kapłaństwo zaczyna być traktowane zawodowo, jako praca, którą można przeliczyć według norm tego świata”. Tymczasem jest ono (ma być?) ciężką służbą, a nie drogą do osiągnięcia komfortu. Autorów zaniepokoiło, że Kościół zaczął być postrzegany „jako pewna samodzielna instytucja, by nie powiedzieć dobrze zorganizowana firma. (...) U wielu świeckich katolików, ale również u niektórych kapłanów pojawiło się myślenie o zatrudnieniu w Kościele jako o umowie z Kościołem, którą można zawrzeć, podpisać, i którą można również zmienić, a nawet zerwać”.
Źródłem, z którego kapłan czerpie, jest oczywiście Ewangelia, ale też wiedza i formacja wyniesiona z seminarium. I tu pojawia się problem: wiele seminariów, związanych z wydziałami teologicznymi, przestało być miejscami naukowego fermentu, sporów – a więc i dojrzewania. Jak uczeń ma dojrzeć, jeśli wśród kadry trzebi się umysły niepokorne?
– Biskupi często traktują wydziały teologiczne jak szkołę zawodową, która ma im dać robotników (winnicy Pańskiej, oczywiście) – opowiada anonimowo teolog, ksiądz z wyższym stopniem akademickim. Ci, którzy się nie wychylają, mają przed sobą dalszą karierę. Pytający są spychani na margines. Efekt jest taki, że teologowie, którzy nie przywykli mierzyć się z wielkimi pytaniami, później milczą przy debacie o in vitro – twierdzi nasz rozmówca. – Kiedyś o problemach teologicznych rozmawiało się na jarmarku, ale odkąd panuje przykazana odgórnie jednomyślność (często przechodząca w bezmyślność), teologia oderwała się od życia. A kryzys teologii zawsze jest kryzysem Kościoła.
Efekt: księża stają bezradni wobec życia wiernych, bo niektórych pytań po prostu sami boją się zadać, a niektóre traktują jako zamach na ortodoksję. Skutki bywają bolesne, zwłaszcza w konfesjonale.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.