Program na życie

Zdecydował, że będzie święty. Rodzina i przyjaciele uważają, że postanowienie spełnił, choć nie umarł męczeńską śmiercią, nie napisał traktatu teologicznego, nie założył dzieła miłosierdzia. Tygodnik Powszechny, 13 września 2009


Katastrofa

Decyzję o wyjeździe do Chartumu, całą rodziną („żeby się nie rozstawać”), podjęli wspólnie. Jesienią 1969 r., na pierwszy rok akademicki trzyletniego kontraktu, Jerzy wyjeżdża sam – by „przygotować teren”. Pierwsze miesiące w Sudanie są więcej niż ciężkie. Jest wzrokowcem – każdy wykład musi najpierw napisać, by go potem wygłosić. Teraz musi to robić w języku, który nie jest macierzystym ani dla niego, ani dla jego studentów. Jako katolik traktowany jest nieufnie. Stara się to przełamywać tak samo, jak lęki i brak doświadczenia u kajakarskich nowicjuszy – cierpliwością.

Chyba skutecznie. Allah Rajul, pracownik naukowy uniwersytetu w Chartumie, pamięta, że drzwi do pokoju profesora z Polski zawsze były otwarte, a studenci o każdej porze mogli go prosić o pomoc. Podobno zastanawiali się, czy jest rzeczą możliwą, by stracił cierpliwość... Pracująca w Chartumie s. Gabriela Bugnoli potwierdza, że było to możliwe. Gdy pewnego dnia sześć razy w ciągu godziny przerwano mu wykład, zignorował kolejne pytanie studenta. Już po chwili sumitował się na swój sposób: „Zapomniałem przez chwilę, że tym, który mnie prosił o pomoc, był Jezus Chrystus... i kazałem Mu kilka minut czekać...”. Oczywiście, przerwał wykład, przeprosił studenta, odpowiedział na pytanie.

W marcu 1970 r. przyjechała do Jerzego Danuta, pod koniec kwietnia wrócili do Polski po Marysię, Kasię i Piotrusia. We wrześniu wszyscy pojechali na wycieczkę po Nilu. 9 października późnym wieczorem statek osiadł na mieliźnie i w ciągu kilku minut zatonął. Zginęło 11 osób, w tym Jerzy z dwójką młodszych dzieci – w czasie katastrofy kładł je spać w kajucie. Dwunastoletnia Maria stała na pokładzie z koleżanką. Widziała panikę, walkę o kamizelki ratunkowe, światła miasta w oddali. Świetnie pływała... Razem z koleżanką założyły kamizelki, wskoczyły do wody. Wtedy bała się tylko krokodyli.

Zwłok Kasi nie odnaleziono. Jerzego i Piotra pochowano na cmentarzu Podgórskim. Pogrzeb poprowadził kard. Wojtyła. Od kilku tygodni przebywał w Rzymie; poprosił, by na niego zaczekać.

Maria: – Przetrwałyśmy tamten czas dzięki wierze.

Danuta: – I przyjaźniom. W Krakowie były przecież rodzina i rodzinka.

Maria: – Przyjaciele ojca umawiali się i chyba raz w tygodniu byłyśmy zapraszane do kogoś na kolację, by jak najmniej czasu spędzać samotnie. Wyjeżdżałyśmy z nimi na wakacje i weekendy. Do dziś przyjaźnię się z dziećmi przyjaciół moich rodziców, a moje dzieci z ich dziećmi. To już trzecie pokolenie środowiska Ojca Świętego, które trzyma się razem.

Danuta: – Brakowało mi Jerzego przez te wszystkie lata i wciąż brakuje. Poznałam kobiety, które po podobnych dramatach zorganizowały sobie życie inaczej: zmieniły zawód, zmieniły środowisko, ale i tak nie wierzę, by były w stanie czymś zapełnić tę lukę. Ból można przepracować – najlepszy dowód, że obie to przetrwałyśmy, ale zapomnieć się nie da.

Maria: – Czułam złość: nie dość, że tata zginął, to jeszcze pamięci o nim nie mogę zachować dla siebie, staje się własnością publiczną. Nie interesowałam się procesem beatyfikacyjnym.

Danuta: – Koledzy Jerzego byli inicjatorami procesui; etap diecezjalny został zamknięty 19 lat temu, potem przesłano akta do Watykanu. Nie dopominałam się o relacje z przebiegu procesu, obawiając się insynuacji, że to mój pomysł.

Maria: – Ks. Jan Machniak, autor książeczki o moim ojcu, przeczytał jego notatki dogłębniej niż ja. Można zapytać: co stało na przeszkodzie, bym dokładnie przestudiowała życie i myśli mojego taty? A ja nie chciałam do głębi, do trzewi uświadomić sobie, jakiego ojca straciłam, jak wielka jest moja utrata.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...