Ogłoszona trzy lata temu przez prezydenta Meksyku Felipe Calderóna wojna z kartelami narkotykowymi zbiera swoje żniwo. Na linii ognia znalazł się także Kościół: ośmiu księży zastrzelono, niektórzy biskupi są zastraszani. Tygodnik Powszechny, 8 listopada 2009
Gdy w końcu 2006 r. pochodzący z prawicowej Partii Akcji Narodowej prezydent obejmował urząd, pomysł wypowiedzenia wojny kartelom narkotykowym wydawał się świetny. Z ciążącymi nad nim oskarżeniami o fałszerstwo w wyborach, z połową obywateli mających go za uzurpatora, ledwo przezwyciężywszy poelekcyjne konwulsje, w jakich pogrążył się Meksyk, Calderón rozpaczliwie musiał zacząć od nowego wiersza.
Kartele, które od lat rosły w siłę, zaczęły walczyć między sobą o szlaki przemytu, którymi dociera do USA 90 proc. kokainy z Kolumbii, i o rynek wart 40 miliardów dolarów. Pozbawiły państwo weberowskiego „monopolu na przemoc” i faktycznej jurysdykcji nad połaciami kraju.
Porażka armii
Calderón postawił – m.in. wobec korupcji w policji – na armię i liczne spoty w mediach. Według Raúla Beníteza Manaut, profesora z Universidad Autonóma Nacional de México, specjalizującego się w kwestiach bezpieczeństwa, ogłoszenie wojny było błędem: – Termin ten znajduje swoje zastosowanie tylko wówczas, gdy obie strony ją uznają. Tymczasem narcotraficantes nie prowadzą wojny przeciwko państwu, nie giną politycy ani wysocy funkcjonariusze. Calderón posłużył się tym określeniem, aby uzyskać efekt medialny i zyskać popularność oraz legitymację, której mu brakowało.
Wpatrzony w słupki popularności nie dostrzegał, jak z miesiąca na miesiąc jego kolumny grzęzły w wąskich uliczkach miast, na których potykały się z oddziałami szturmowymi karteli, złożonymi w dużej mierze z byłych wojskowych. Armia przystąpiła do walk nieprzygotowana, a przegrywać zaczęła nie z uwagi na mniejszą siłę ognia, ale brak jakiejkolwiek strategii. Jak podkreśla jednak Benítez Manaut, porażka nie jest całkowita, a niektóre ciosy były dla karteli bolesne.
W ocenie innych, np. Raúla Vera Lópeza, biskupa Saltillo w Cohauila, jednym z północnych stanów, gdzie koncentruje się wojna z narkotykami, państwo poniosło całkowitą porażkę, a pozytywne efekty istnieją jedynie w słowach prezydenta.
Od czasu rozpoczęcia wojny liczba ofiar przemocy dramatycznie wzrosła (od 2006 r. zginęło ponad 15 tys. osób; tylko przez 10 miesięcy br. aż 6 tys.), przez kraj nadal przepływa tyle samo narkotyków, a wewnętrzne spożycie skoczyło.
Armia na ulicach przysporzyła krajowi nowych kłopotów: według organizacji praw człowieka w czasie 3 lat urzędowania Calderóna wojsko popełniło najwięcej naruszeń od czasów tzw. „brudnej wojny” prowadzonej w latach 70. przeciwko lewicowym organizacjom i guerrillom. Liczba skarg i doniesień wzrosła o ponad 600 proc., osiągając liczbę ok. 150 miesięcznie, a dotyczą nielegalnych zatrzymań, tortur, jak i kilkuset zabójstw cywili.
Kościół i Rodzina
Także Kościół – podobnie jak rząd, wojsko i cały kraj – znalazł się w środku tej wojny zupełnie nieprzygotowany. Brakowało mu zarówno doktryny, jak i praktyki, za pomocą których mógłby się przeciwstawić narastającej przestępczości. Początkowo duchowni mówili tylko ogólnie o „misji nawracania narcotraficantes” i organizowali wielotysięczne Msze „za powodzenie wojny z narkotykami”.
W dość kłopotliwym świetle stawiała Kościół także wcześniejsza, dwuznaczna postawa niektórych duchownych w odniesieniu do kontaktów ze światem narkotykowym. Mimo że Episkopat stanowczo potępiał handel narkotykami i pochodzące z niego pieniądze, niektórzy księża i biskupi chwalili hojność capos i w homiliach stawiali ich za wzór dla wiernych, podkreślali możliwość „oczyszczania każdych pieniędzy z grzechu”, gdy tylko przeznaczane były na zbożny cel. Krytycy oskarżali Kościół o pranie brudnych pieniędzy, i wprowadzili do języka potocznego określenie narcolimosna – narkodatek. Nad tą sytuacją boleje m.in. bp Raúl Vera, żałując, że Kościół od początku nie przyjął wyrazistej postawy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.