Mówią o nim: „Leon zawodowiec”. Żartobliwie – i z uznaniem. Znam wielu takich, którzy wysłuchawszy opowieści o czyichś rozterkach, powiedzieliby: „Idź z tym do Leona”. Tygodnik Powszechny, 3 stycznia 2010
Chociaż znany jest głównie dzięki programom telewizyjnym i głoszonym w całym kraju rekolekcjom, tak naprawdę jego „zawodowstwo” wychodzi dopiero w spotkaniu z konkretnym człowiekiem. Na czym polega fenomen ojca Leona? Myślę, że sprawą najważniejszą jest nałożenie się na siebie dwóch charyzmatów: mnicha i duszpasterza.
Mnich-cenobita „żyje w klasztorze i pełni służbę pod regułą i opatem”. Charyzmat ten zakłada pewne wyłączenie się ze spraw tego świata. Mnich przede wszystkim szuka Boga – to jest jego jedynym celem. Wszystkie inne motywacje ustąpić muszą tej zasadniczej. „Jeśli jest się na co dzień we wspólnocie ludzi, którzy, mimo swoich niedoskonałości, wszyscy szukają tego samego – Boga, to człowieka w sposób naturalny pociąga to, co dobre. To rodzaj »choroby zawodowej«. Dobro sprawia mi tyle przyjemności, że zło już nie jest mnie w stanie niczym zainteresować” – tłumaczył przed laty w książce „Schody do nieba”.
Duszpasterz także szuka Boga. Ale równocześnie „szuka tego, co było zginęło”. Nie żyje poza murami, lecz między ludźmi i z ludźmi. Duszpasterz szuka drogi do człowieka, żeby opowiedzieć mu o Dobrej Nowinie, którą sam uznał za drogowskaz nadziei. Musi więc dobrze się w sprawach tego świata orientować. Inaczej będzie przemawiał do ścian, a nie do ludzi.
W o. Leonie oba te charyzmaty się spotkały. Były ku temu przyczyny obiektywne: zanim trafił do wspólnoty w Tyńcu, był przez kilka lat księdzem diecezji siedleckiej. Jako benedyktyn pracował z kolei w prowadzonej przez klasztor parafii. Nigdy, jak twierdzi, nie był z tego powodu rozdarty: lubi spotkania z ludźmi i lubi modlitwę w klasztornym chórze. Być może Pan Bóg sam nie bardzo wiedział, który charyzmat lepiej by ojcu Leonowi pasował, i na wszelki wypadek dał obydwa...
Pogodna osobowość o. Leona nieco zaskakuje, kiedy pozna się jego biografię. Okupację przeżył w rodzinnych Siedlcach, widział płonące miasto, likwidację getta, słup dymu nad Treblinką. W wojnie stracił ojca, który jako pracownik poczty działał w komórce AK przechwytującej donosy. Matka została sama z trójką dzieci. W najtrudniejszym dla Kościoła okresie Stefan (takie imię dostał na chrzcie, bo urodził się w dzień św. Szczepana) zdecydował się pójść do seminarium. Pod koniec studiów stwierdzono u niego początki gruźlicy; biskup udzielił mu wcześniejszych święceń i wysłał dla podratowania zdrowia na Podhale.
W 1956 r. ks. Stefan został kapelanem Domu Diecezjalnego w Pewli Małej koło Żywca. Tam poznał wiele wybitnych postaci Kościoła, m.in. ks. Tadeusza Fedorowicza, Jerzego Turowicza i ks. Karola Wojtyłę. W lipcu 1958 roku wstąpił do nowicjatu tynieckiego. W książce „O radości” wspomina: „Gdy obudziłem się po pierwszej nocy spędzonej w Tyńcu i zrozumiałem, gdzie jestem, a na korytarzu nie było jeszcze żywego ducha, z całej siły... strzeliłem sobie na wiwat z dużej papierowej torby. I zaraz się wystraszyłem, że ktoś przyjdzie i mnie wyrzucą. Ale na szczęście nikt się nie pojawił. W ten sposób wyładowałem radość, która mnie przepełniała”.
Dziś jest najbardziej rozpoznawalnym mnichem tynieckim, w pewnym sensie ambasadorem podkrakowskiego opactwa. Ostatnio przełożeni kazali mu trochę zwolnić, ale przez lata wygłaszał kilkadziesiąt serii rekolekcji rocznie, nie licząc spotkań autorskich i wykładów. Jest autorem kilkudziesięciu książek; na 80. urodziny ukazał się w Znaku obszerny „Modlitewnik Ojca Leona”. Potrafi przyciągać i skupiać ludzi w różnym wieku i reprezentujących rozmaite środowiska. Lubi też prowokować: w Telewizji Trwam broni „Tygodnika Powszechnego”, z redaktorami „Tygodnika” spiera się o Radio Maryja. Od pewnego czasu w „Gościu Niedzielnym” prowadzi rubrykę „Sądy kapturowe” – choć słowo „sąd” jakoś mi do niego nie pasuje.
Dla mnie pozostaje świadkiem wiary radosnej, otwartej, pociągającej. „Dość często spotykam się z niechęcią do księży” – wyznał mi kiedyś. „Więc jeżeli jako duchowny budzę pozytywne skojarzenia, to dzięki Ci, Panie Boże! To jest moja metoda »walki« z antyklerykalizmem”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.