W dramatycznych deklaracjach Fryderyka Nietzschego sąsiadowały ze sobą wzniosłe frazy o nadczłowieku, zapowiedź śmierci Boga i rozpacz człowieka bliskiego obłędu. Śmierć Boga i konanie człowieka okazują się bardzo bliskie. Tygodnik Powszechny, 31 stycznia 2010
Klasyfikację Hartmana uważam za uproszczoną także dlatego, że nie uwzględnia ona, jak w nurcie czasu zmieniają się ludzkie postawy wobec Boga. Ograniczę się do cytatu z „Dzienników” Anny Kowalskiej. Towarzyszka życia Marii Dąbrowskiej, praktykująca na ogół agnostycyzm, pisze pod datą 22 listopada 1954 r. o tym, jak odprowadziła córkę Tulę na lekcję religii i wstąpiła do kaplicy: „Dawno już nie asystowałam przy Mszy i zrobiło to na mnie wstrząsające wrażenie. W pewnej chwili łkanie mnie chwyciło. Żal i szczęście. Tak jakbym odnalazła coś i Kogoś najdroższego. Stało się coś. Jestem jak przemieniona. Ożyłam. Zmartwychwstałam. Patrzę innymi oczami”. Bogactwa ludzkich postaw wobec Boga nie da się zamknąć w triadzie klasyfikacyjnej, podobnie jak nie potrafimy wyrazić w słowach imponującego piękna symfonii muzycznej.
Kenoza Kościoła
Bodaj ks. Jerzy Szymik opowiadał mi kiedyś o rozmowie z mamą na temat książki dotyczącej śmierci Boga. Wzruszyła ramionami: „Wiem przecież, że umarł; na krzyżu, w Wielki Piątek”. Nie było u niej nic z poczucia sensacji – była żywa pamięć o szokującej śmierci zbawczej Chrystusa. Cała ziemska misja Jezusa stanowiła szok dla naszej logiki; zarówno Jego przyjście na świat w postaci Niemowlęcia, jak i milczenie na prowincji Nazaretu czy łzy wylewane nad Jerozolimą (Łk 19, 41). Nie chciał fascynować skutecznością działania ani rodzić triumfalistycznych nastrojów wśród czekających na serię Niedziel Palmowych. „Ogołocił samego siebie” – heauton ekenosen (Flp 2, 7) – aby wyrazić istotę Swego przesłania.
Mógł przecież zademonstrować Swą potęgę, gdy na Golgocie wznoszono prowokujące okrzyki: „jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża” (Mt 27, 40). Trwanie w milczeniu między niebem a ziemią stanowiło konsekwentny wyraz kenozy – ogołocenia, odarcia, odejścia od efektownych zachowań niosących poczucie sukcesu czy triumfu. Jan Paweł II podkreśla w „Fides et ratio”, że podstawowym zadaniem teologii jest refleksja nad kenozą Boga, dzięki której Chrystus uczy nas składać siebie samych w bezinteresownym darze dla innych (93).
Jej kontynuację stanowi współcześnie kenoza Kościoła. Stanowi ona m.in. następstwo kulturowych wzorców życia, „jak gdyby Bóg nie istniał”. Bóg, który nie chce przychodzić w aurze sukcesu i triumfu, lecz wybiera wymagający refleksji „szmer łagodnego powiewu” (1 Krl 19, 12), bywa Bogiem niezauważonym przez obserwatorów poszukujących mocnych środków ekspresji.
Mógł być Bogiem triumfu. Mógł na Drodze Krzyżowej zaprosić przyjaciół na triumfalne spotkanie w wielkanocny poranek, by powiedzieć: „Zwyciężyliśmy, powiemy teraz tym durniom, kto miał rację”. Tymczasem On zorganizował wszystko tak subtelnie, że nawet wędrowcy do Emaus nie byli pewni, kto towarzyszył im w drodze.
Czy przesłanie o kenozie Boga jest w stanie dotrzeć do zlaicyzowanej kultury, by należycie zainteresować przeciętnych odbiorców efektownych reklam, którzy cenią pragmatyzm i skuteczność? Szukając odpowiedzi na to pytanie, trzeba pamiętać, że wśród ewangelicznych błogosławionych Chrystus nie umieścił ludzi sukcesu, którzy potrafią olśniewać imponującą statystyką osiągnięć. Nazaret i Golgota nie miały w sobie nic ze stylu, który urzekałby perspektywą happy endu. Gdyby wśród uczestników Niedzieli Palmowej przeprowadzono klasyfikację przekonań, obawiam się, że współczynnik oczekujących na Zmartwychwstanie okazałby się nadzwyczaj niski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.