W dramatycznych deklaracjach Fryderyka Nietzschego sąsiadowały ze sobą wzniosłe frazy o nadczłowieku, zapowiedź śmierci Boga i rozpacz człowieka bliskiego obłędu. Śmierć Boga i konanie człowieka okazują się bardzo bliskie. Tygodnik Powszechny, 31 stycznia 2010
Artykuł prof. Jana Hartmana podejmuje wątek „śmierci Boga”, łącząc refleksję nad przemianami współczesnej kultury z poczuciem odpowiedzialności za ewolucję świata ludzkich wartości. Klasycznym tekstem dla tej problematyki pozostaje „Radosna wiedza”, w której Fryderyk Nietzsche ogłosił w 1882 r. śmierć Boga. Jej kontynuację znajdujemy w publikacjach współczesnego postmodernizmu, które zapowiadają, że następstwem kulturowej śmierci Boga będzie śmierć człowieka, zanik sensu i dekonstrukcja podstawowych wartości.
Prostowanie krzywej Gaussa
Moje główne zastrzeżenie do tekstu Hartmana wiąże się z tym, że autor operuje kwantyfikatorem ogólnym przy wielu sformułowaniach, które uważałbym za dopuszczalne jedynie w eseju wyrażającym osobiste odczucia autora albo wręcz w powieści – np. zapewnienie, że nikt dziś już nie słucha wezwań „Kyrie elejson”.
To samo odczucie towarzyszyło mi podczas lektury sformułowań typu: „Moje życie przestało być (...) naczyniem boskości”. Nie podejmuję dyskusji, w jakim stopniu przeciętny dworzanin czy kupiec przeżywał przed wiekami poczucie bliskości Boga; nie twórzmy jednak iluzji, że właśnie nasze pokolenie odarto całkowicie z poczucia bliskości Boga. Stanowiska tego nie sposób empirycznie potwierdzić, gdyż zależy od tego, jaką grupę uznamy za reprezentatywną przy formułowaniu uogólniającej oceny.
Podczas ostatniego pobytu w południowej Francji zostałem zaproszony, by z okolic Cannes przejechać na wyspę, do klasztoru, w którym 24 młodych cystersów żyje zasadami reguły wprowadzonej dziewięć wieków temu. Podczas wieczornej dyskusji usłyszałem wiele mądrych i głębokich pytań, w których bynajmniej nie było przeciwstawienia tradycji i nowoczesności, akcentowanego w artykule Hartmana. Dowiedziałem się natomiast, że ich opat studiował ekonomię na Sorbonie, a potem odnalazł w internecie informacje o wspólnocie zakonnej, która pozwala mu spełnić marzenia o duchowości realizowanej w warunkach kulturowych trzeciego tysiąclecia. Dowiedziałem się też, że moi rozmówcy przyjmują z podobnym jak ja sceptycyzmem filozoficzny przekład „Wyznań” św. Augustyna dokonany przez Jeana-Luca Mariona, uważając, iż bardziej zaciemnia on, niż precyzuje myśli biskupa Hippony.
Podobne zastrzeżenia kieruję w stronę wprowadzanych w tekście Hartmana uogólnień: „Kto nie umarł, ten boi się śmierci”. Problem w tym, że wiele osób ani nie oczekuje na śmierć, ani też się jej nie boi. Jedni potrafią żyć oczekiwaniem nowej rzeczywistości, która dla chrześcijanina jest czymś fundamentalnym, inni nie prosząc o eutanazję mówią z pełnym zaufaniem o Bożej decyzji, która przeprowadzi ich w stosownym czasie do pełni życia. Bagatelizowanie kulturowej roli tych ostatnich i wprowadzanie czarno-białego schematu uważam za uproszczenie złożonej sytuacji.
Zaskakuje mnie pesymizm autora przy opiniach typu: „jesteśmy zaiste »ostatnimi z ludzi«, w sytuacji bez wyjścia. Nie ma już nic świętego i nie będzie”. Akceptowałbym ich obecność w utworach science fiction; zaskakują one jednak u autora, którego cenię za racjonalność formułowanych wniosków. O tym, co będzie i jak może przebiegać przyszły rozwój kultury, nie da się wyrokować przy biurku. W swej miażdżącej krytyce Marksa i Hegla Karl R. Popper przekonująco uzasadnił, że nie należy dzielić złudzeń, by tzw. konieczność historyczna musiała przynieść realizację jednego scenariusza zdarzeń przyszłych. Potwierdzenia Popperowskiej historiozofii dostarcza choćby przykład Czechosłowacji. Po 45 latach ideologicznego prania mózgów, Słowacja jest krajem kwitnącego życia religijnego, Republika Czeska przeżywa zaś głęboki kryzys religijny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.