Popularność mnie przygniotła

Popularność zabiera prywatność. Coś, o czym potem się marzy i próbuje się do niej wszelkimi sposobami wrócić. Gubi się też siebie. Człowiek jest dla innych, a nie dla siebie, dla Boga. Don BOSCO, 3/2009



Był Pan jednym z najpopularniejszych artystów w Polsce. Co dla Pana znaczy być gwiazdą?

Gwiazda, to „coś”, co emanuje własnym światłem. Podobnie, jak ta na niebie. Ale są też planety, które tylko odbijają światło i ich mamy bardzo dużo. A prawdziwa gwiazda jest jak słońce – promieniuje energią z siebie: z przemyśleń, doświadczeń. Najpierw jest serce. Ono nie może być komputerowe, elektroniczne, medialne – bo to wszystko jest sztuczne. To znaczy, że jest pewien świat we mnie, on jest oparty bardziej lub mniej na zasadach etycznych, ja go na scenie prezentuję i do niego zapraszam.

Gwiazdy i zasady etyczne, to chyba nie aż tak częsta mieszanka?

Bo z drugiej strony sceny czy telewizora w większości są gwiazdy z fabryki. Tam nie ma już miejsca na kontakt ze sobą, czasu na wyciszenie, bo to wymaga ogromnej odwagi. Ich się nazywa gwiazdami, ale oni w większości świecą światłem odbitym. Co więcej, uważają, że być produktem na rynku, to coś pozytywnego, mimo że oznacza odcięcie od siebie, od swojej istoty. Zostaje im zabrana dusza, ten paszport Pana Boga, a oni nie mają świadomości, że nikt im jej nie odda. Stają się zakładnikiem popularności, nie zdając sobie sprawy, z czym to się wiąże.

To dlaczego tak wiele osób, zwłaszcza młodych, marzy o sławie aktora, piosenkarza?

Prawdopodobnie pociąga ich łatwość takiego życia, ale ci którzy chcą zostać gwiazdami, nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, co rzeczywiście stoi po drugiej stronie. Ludziom się wydaje, że tam jest ciekawe życie, a tam jest śmiertelna nuda. W tym znudzonym świecie, żeby coś w twórczości drgnęło, trzeba nowych doznań, stąd intrygi, skandale, ucieczki w coraz to nowe związki, narkotyki, alkohol.

Co się traci przez popularność?

Popularność zabiera prywatność. Coś, o czym potem się marzy i próbuje się do niej wszelkimi sposobami wrócić. Gubi się też siebie. Człowiek jest dla innych, a nie dla siebie, dla Boga. Nie ma wyciszenia, ciągle jest szum, szum, szum. Mnie popularność przygniotła, jak krzywa ściana domu. Przywaliła mnie, bo się jej nie spodziewałem, ani o nią nie zabiegałem. Nie zdawałem sobie sprawy, co to znaczy mieć uznanie publiczności, dla której się jest idolem. Mnie to doprowadziło do choroby alkoholowej.

Wszyscy chcieli się ze mną napić, a ja nie umiałem odmówić. W tym całym szaleństwie wydawało mi się, że jak się nie napiję, to kogoś obrażam, krzywdzę. Co jak co – myślałem – ale u nas od wieków tak jest, że musi się wypić. A jak już odmawiałem, to słyszałem: „Z tamtym się napiłeś, a ze mną nie? Co ja jestem gorszy?” Nagle cała Polska chciała ze mną wypić. Ojczyźnie odmówić? No nie odmówisz Ojczyźnie! Potem zrozumiałem, że ta publika, która rzekomo mnie kochała, śmiała się, klaskała, częstowała alkoholem, robiła to, bo taka była tradycja.


«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...