Popularność mnie przygniotła

Popularność zabiera prywatność. Coś, o czym potem się marzy i próbuje się do niej wszelkimi sposobami wrócić. Gubi się też siebie. Człowiek jest dla innych, a nie dla siebie, dla Boga. Don BOSCO, 3/2009



I tego się najbardziej wystraszyłem, stąd jedna z moich najważniejszych decyzji – zostania po tym wszystkim listonoszem. Chciałem uciec od tej popularności, o którą nie zabiegałem. Ja zawsze świetnie czułem się w małej grupie przyjaciół, która ma coś do powiedzenia, jakiś program i chce się nim dzielić z innymi.

I uciekł Pan.

Przemiana duchowa nastąpiła, kiedy zrozumiałem, że dałem się wpuścić w maliny, jeśli chodzi o to rzekome gwiazdorstwo. W pewnym momencie powiedziałem – nie. Nie jestem sobą. Ja chcę być sobą. Za wszelką cenę. Trzeba być sobą, być prawdziwym, czy to się komuś podoba czy nie. I zrobiłem na sobie eksperyment. Zszedłem ze sceny, ku zdziwieniu kolegów, którzy wzięli mnie za psychicznego. Ale przyjąłem to odium.

Pomyślałem sobie, że był już taki jeden ośmieszany, któremu upletli koronę z cierni, żeby go wyszydzić. Postanowiłem, że muszę odnaleźć siebie i postawiłem to sobie za cel. W rozmowie z Panem Bogiem powiedziałem: „Albo z tego wyjdę, albo idę do piachu. Nie ma innej drogi.” Ewangeliczne: tak tak, nie nie. No i ja z tego skorzystałem, powiedziałem „nie”.

Zrozumiałem, że najpierw muszę się spotkać z łotrem, który jest we mnie. Złapać go za rogi, wyciągnąć i opisać. Na szczęście, z pomocą Pana Boga, to się udało. Bo to było zakłamanie. Ja dzisiaj to bardzo dobrze rozumiem. A słowa Ewangelii, że prawda cię wyzwoli są święte, w Ewangelii jest prawdziwy duch. Jak człowiek się otworzy, to jest nawiedzenie, przeistoczenie. Człowiek nagle słyszy Istotę, która kocha.

Jak się dochodzi do tego momentu? Czy to jest tylko łaska?

Wiele razy się nad tym zastanawiałem, jak to jest, że jeden na dziesięciu wychodzi z alkoholizmu. Jakoś dochodzi do spotkania z własną świadomością i widzi siebie w prawdzie. Wiem, że tego trzeba zapragnąć. Zapragnąć jakiejś wartości, jak na morzu marzy się o jakiejś belce, żeby się chwycić. Kiedy dookoła szaleje ten nadmuchany świat, trzeba zamarzyć, by z tego wyjść. W tym momencie – modlitwa, zwracanie się do Boga, żeby znaleźć jakieś światło, jakąś latarnię morską.

Kiedy tak się dzieje? Dopiero jak się jest na dnie?

Może trzeba zejść na dno, żeby zacząć chodzić po wodzie. Łaska działa jak grawitacja, jest ciągle włączona, ale upór nie pozwala się na nią otworzyć. Bo co ludzie powiedzą? Trzeba dotknąć tej samoświadomości, która pozwala stwierdzić: moje wyobrażenie o sobie jest zafałszowane. I komuś zależało, żebym ja w tę fałszywą wizję uwierzył. I nagle z pomocą Siły Wyższej, czyli po prostu Boga, to, co było na górze poszło na dół, a to co było umęczone nagle się pojawiło. I ten Miłujący mnie powiedział: teraz trzeba postępować tak i tak. U mnie ten eksperyment cały czas trwa. Ile razy powróci moje ja, jakaś reminiscencja mojego ego, to zawsze jest źle. I myślę: no przecież mi mówi – zrób tak.



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...