Przypadek kosowski trzeba rozważyć przede wszystkim jako wręcz modelowy przykład konfliktu wspólnotowych wartości; zmagania racji, które, wzięte z osobna, domagają się urzeczywistnienia, ale zderzone ze sobą – zawsze prowadzą do jakiegoś zła. Znak, 5/2008
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że o Bałkany wciąż „toczy się gra”, w której dozwolone jest wszystko. Ograniczona suwerenność niektórych państw (Bośnia i Hercegowina, Kosowo), ich uzależnienie od pomocy ekonomicznej z Zachodu, nieuregulowany lub niepewny status prawny obszarów takich jak Republika Serbska w Bośni oraz przerażająco łatwe do ponownego rozpalenia emocje nacjonalistyczne – wszystko to daje ogromne możliwości stosowania nacisków, gróźb i szantażu przez Rosję, Stany Zjednoczone i Unię Europejską. Wydaje się, że mamy do czynienia, jeśli nawet nie z „rozgrywaniem” niektórych społeczności przeciwko sobie, to przynajmniej ze świadomym utrzymywaniem niektórych sympatii – proamerykańskich w Albanii i Kosowie oraz prorosyjskich w niektórych częściach społeczeństwa serbskiego.
W ubiegłym roku, kiedy po niepowodzeniu planu Ahtisaariego (jego propozycji nie poddano pod głosowanie w Radzie Bezpieczeństwa z powodu zapowiedzi weta Rosji w lipcu ubiegłego roku – de facto odstąpiono więc od podjęcia w tej sprawie decyzji) przyszłość Kosowa była jeszcze przedmiotem negocjacji i gdy dochodziło do spotkań delegacji Serbów i Albańczyków, podczas swojej wizyty w Albanii George W. Bush zapowiedział wprost, że ONZ powinno działać na rzecz niepodległości Kosowa. Niemal równocześnie prezydent Putin zapowiedział, że Rosja nie uzna innego rozwiązania sprawy kosowskiej niż pozostawienie prowincji w granicach Serbii. Czy mając za sobą tak wyraźne wsparcie każdego z mocarstw, politycy serbscy i albańscy byli w ogóle w stanie proponować jakikolwiek kompromis? Czy mogli zmniejszyć swoje żądania, nie narażając się ze strony własnych społeczeństw wręcz na zarzut zdrady? Ostatnie miesiące negocjacji obie najbardziej zainteresowane ich wynikiem strony prowadziły ze skrępowanymi rękoma.
Wielu obserwatorów zwróciło też uwagę na bezprecedensowe działania Unii Europejskiej wobec Serbii. Bruksela dysponuje potężną bronią – obietnicą członkostwa – i bezpośrednio po pierwszej turze wyborów prezydenckich, którą wygrał nacjonalista Nikolić, nie zawahała się z niej skorzystać, obiecując Serbii podpisanie porozumienia o stabilizacji i stowarzyszeniu (a więc de facto zapraszając do członkostwa w przyszłości). Potem jednak – już po wygranej demokraty Tadicia w drugiej turze – sprawa ucichła. W większości państw Zachodu podobna polityka zostałaby odebrana jako ingerencja w wewnętrzne sprawy kraju. Unia Europejska ma jednak świadomość siły oddziaływania jej obietnic na Bałkanach i z pełną świadomością gra na uczuciach milionów ludzi. Skoro większość z nas uznaje integrację europejską za skuteczne remedium na bałkańskie nacjonalizmy, moglibyśmy oczywiście uznać, że „cel uświęca środki”. Pozostaje jednak wątpliwość (z którą muszą zmierzyć się kulturoznawcy i psychologowie społeczni), czy opisane działania nie powodują na miejscu skutków odwrotnych do zamierzonego: czy nie podważają wiarygodności Brukseli, kompromitując świat zachodni, który – po krwawych wojnach lat 90. – jest tam i tak traktowany z dużą rezerwą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.