Miłosz najwyraźniej tęskni do „porowatego ja”, bo pozwala mu ono wglądnąć w zakryty przed „ja opancerzonym” wyższy ład, który zakłada hierarchię czasów, fundamentalną wspólnotę ponad strukturą oraz – last but not least – niedoskonałość ludzkich projektów politycznych. Znak, 7-8/2009
O czym jest tu mowa? O paryskiej ulicy widzianej przez tę samą osobę w dwóch perspektywach czasowych: onieśmielonego blaskiem metropolii młodego prowincjusza i doświadczonego przez wiek totalitaryzmów współczesnego Eklezjastę. To perspektywa wstępowania i odwrotu. Wstępowania w uniwersalne, czyli „odczarowane” – nie przypadkiem poeta wybrał tę, a nie inną nazwę ulicy, bo Kartezjusz staje się tu patronem nowoczesnego racjonalizmu, walki z domowym zwyczajem.
Odwrót czy też zstępowanie oznacza odejście od uniwersalnego i powrót do samego siebie z „pochmurnych powiatów”. Czy jest to jednak prosty regres do początku, przejaw sentymentalnego konserwatyzmu starszego pana? Chyba nie, bo – jak czytamy – zabijanie mogło się odbywać nie tylko w imię „pięknych idei uniwersalnych”, ale też w imię obrony „domowych zwyczajów”. Wspominający patrzy trzeźwo – widzi dziś jedynie „w świetle kręcące się koło sezonów./ Tam gdzie upadły imperia, a ci, co żyli, umarli”.
Co prawda nie ma już „tu i nigdzie stolicy świata”, a obalonym zwyczajom wrócono dobre imię, ale wiedza, jaką posiadł, nie może dać pokrzepienia. To mądrość obciążona stoickim fatalizmem: „czas ludzkich pokoleń niepodobny do czasu Ziemi”. Jak w Traktacie poetyckim, okazuje się, że w obliczu zagłady ostaje się jedynie natura i jej niezmienny cykl.
Zaskakujący wszakże jest finał wiersza. Kamień rzucony na wodnego węża staje się pars pro toto grzechu epoki. To zresztą znamienne, że w tych końcowych strofach pojawia się słowo grzech milcząco zakładające naruszenie relacji z Bogiem i Jego porządkiem. Ale grzechem miałby być zamach na węża? Toż to zabobon znad Niewiaży, a nie katechizmowa nauka! Jaki miałby być związek między okrutną zabawą chłopca i nieszczęściami zaznanymi w dorosłym życiu? Zdumiewające wyznanie poety jest chyba manifestacją „porowatego ja”, które nie odróżnia działania sił osobowych od wpływu „zaczarowanego” kosmosu.
Ten stan „porowatości” i współzależności z kosmosem nazwie Miłosz w jednym z ostatnich swych wierszy „obecnością”. Co znamienne, owa „obecność” łączy się z poczuciem zadomowienia i bezpieczeństwem: „Kiedy biegałem boso w ogrodach nad Niewiażą/ Było tam coś, czego wtedy nie próbowałem nazywać:/ Wszędzie, między pniami lip, na słonecznej stronie gazonu,/ na ścieżce wzdłuż sadu,/ Przebywała Obecność, nie wiadomo czyja” [2]. Można oczywiście w podobnych wyznaniach doszukiwać się przekory, zabiegu infantylizacji czy pozy prostaczka, ale kryje się w nich zarazem coś bardzo serio, co widać najlepiej w Rue Descartes – wiara w ukryty przed piewcami idei uniwersalnych wyższy ład. I właśnie ta wiara połączona ze świadomością ułomności każdego ludzkiego porządku rozstrzyga o przywiązaniu poety do „porowatego ja”.
Moment kairotyczny
Nie wspomniałem jeszcze o obecnej w poezji Noblisty hierarchii czasów i o szczególnej egalitarnej wspólnocie – żywych i umarłych. W wypadku Miłosza, świadka dwóch totalitaryzmów, obraz karnawału przekształcił się bowiem w „taniec śmierci” – w wizję egalitarnej komunii żywych i umarłych. Ewokuje ona – używając terminu Victora Turnera – „liminalność”, wyłączenie z ustabilizowanego porządku związane z doświadczeniem „communitas”. Zauważmy na marginesie, że wspólnota żywych i umarłych zakłada bardzo znaczną porowatość ja, ale w końcu Miłosz jest uczniem Mickiewicza. Zróżnicowanie temporalne oraz komunia żywych i umarłych to dwa potężne tematy, z konieczności zaledwie je zarysuję.
[2] C. Miłosz, Wiersze ostatnie, Kraków 2006.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.