Miłosz najwyraźniej tęskni do „porowatego ja”, bo pozwala mu ono wglądnąć w zakryty przed „ja opancerzonym” wyższy ład, który zakłada hierarchię czasów, fundamentalną wspólnotę ponad strukturą oraz – last but not least – niedoskonałość ludzkich projektów politycznych. Znak, 7-8/2009
Chciałbym przypomnieć finał mistrzowskiego poematu z 1974 roku Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada – część zatytułowaną Dzwony w zimie. W niej także – jak w Rue Descartes – mamy dwie perspektywy czasowe: zimę w przedwojennym Wilnie i zimę w Kalifornii lat 70. ubiegłego wieku. Jak się zdaje, poeta w roku nazwanym ostentacyjnie ahistoryczną formułą: „kiedy eukaliptusowe drzewa wymarzły na naszych górach”, wspomina skute lodem Wilno i wyobraża sobie służącą Alżbietę, która opatulona w chustę spieszy na poranną mszę.
To znów w pewien sposób powrót starego człowieka dotkniętego udręką rozumu do domowego zwyczaju. Ale wspomnienie zamienia się niepostrzeżenie w pozaczasową wizję komunii żywych i umarłych: „Siostra nasza Alżbieta w świętych obcowaniu – / Czarownic pławionych i łamanych kołem/ Pod wizerunkiem nadobłocznej Trójcy, Aż przyznawały się, że co noc zmieniają się w sroki, / Dziewek służebnych ku pańskiej zabawie./ Żon, którym posłano list rozwodny, / Matek z paczką pod murem”. Rozpoczyna się msza. Jej liturgia ma zdumiewającą moc, bo pokonuje czas: „Moja młodość./Jak długo w obrzędzie/ Chwieję kadzielnicą i wzbija się dym / Tych moich słów. // Jak długo podnoszę głos w prośbie”, po czym padają słowa modlitwy za zmarłych: „Pomnij też, Panie, na sługi i służebnice twoje, którzy nas wyprzedzili”…wypowiadane po łacinie i po litewsku.
To chwila spontanicznej wspólnoty, esencjonalnego „my”, które burzy bariery społecznego statusu, języka, kultury, a nawet czasu. Łączy ona zgromadzonych wokół przygarbionego księdza w ornacie i wszystkich zmarłych budzących się do nowej Jerozolimy, która okazuje się nowym Wilnem. Jest to moment „kairotyczny”, odnoszący się do czasu królestwa Bożego, który raptownie przecina linearny wymiar czasu. Stąd zapewne dźwięk dzwonów rozbrzmiewających we wszystkich kościołach nad Wilią, który zdaje się zwiastować „kairos”.
Jego warunkiem jest jednak wiara w apokatastasis, czyli „przywrócenie”, odnowienie wszystkich rzeczy. Wizja przemykającej przez ośnieżone Wilno Alżbiety poprzedzona jest przecież wyznaniem: „Należę jednak do tych, którzy wierzą w apokatastasis./ (…) Każda rzecz ma więc dla mnie podwójne trwanie. / I w czasie, i kiedy czasu już nie będzie”. Jak pamiętamy, nadzieja „przywrócenia” jest wszakże zmącona, bo w ostatnim wersie Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada Poeta wyznaje: „Sądzony byłem za rozpacz, bo nie mogłem tego zrozumieć”. Ale stwierdzenie to brzmi paradoksalnie, bo rozpacz nie eliminuje pewności, że istnieje jednak wyższy ład, na którego straży stoi trybunał sądu.
***
W moim ryzykownie ogólnikowym tekście próbowałem pokazać nieprzystawanie Miłosza do wieku sekularnego, ale zarazem naznaczenie piętnem odczarowanego świata. Miłosz najwyraźniej tęskni do „porowatego ja”, bo pozwala mu ono wglądnąć w zakryty przed „ja opancerzonym” wyższy ład, który zakłada hierarchię czasów, fundamentalną wspólnotę ponad strukturą oraz – last but not least – niedoskonałość ludzkich projektów politycznych.
„Porowate ja” mocniej osadza go w domowym zwyczaju, zdaje się pewniejszym fundamentem „rodzinnej Europy”. Z drugiej strony jednak świat duchów i tajemnych mocy zdaje się należeć raczej do baśni niż do rzeczywistości człowieka XX i XXI wieku. Miłosz – mieszkaniec „Ziemi Ulro” – doskonale o tym wie i jego poezja jest ustawicznym przebijaniem pancerza nowoczesnego ja, wydobywaniem się na zewnątrz:
Płaczmy, lamentujmy po wielkiej utracie.
Porysujmy węglem twarze, rozpuszczajmy włosy.
Błagajmy, niech nam będzie wrócona
Druga przestrzeń.
*****
ŁUKASZ TISCHNER, dr, polonista, redaktor miesięcznika „Znak”, wykładowca Wydziału Polonistyki UJ.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.