Miłosz najwyraźniej tęskni do „porowatego ja”, bo pozwala mu ono wglądnąć w zakryty przed „ja opancerzonym” wyższy ład, który zakłada hierarchię czasów, fundamentalną wspólnotę ponad strukturą oraz – last but not least – niedoskonałość ludzkich projektów politycznych. Znak, 7-8/2009
Karnawał istniał oczywiście w obrębie czasu, który nie był horyzontalnym czasem sekularnym – homogenicznym i pustym, by przywołać formułę Waltera Benjamina z Iluminacji. Wpisany był w kalendarz, w którym występowały dni/okresy wyższe i niższe, w wizję historii znaczonej momentami uprzywilejowanymi. Taylor przywołuje trzy koncepcje temporalne, które zakładały hierarchię czasów.
Wspomina o Platońskiej wizji czasu statycznego, do którego dążymy, przekraczając granice życia i śmierci, o chrześcijańskiej wieczności, która nie unieważnia czasu, lecz w jednym „kairotycznym” momencie wkracza w dzieje i nadaje im zbawczą dynamikę, a wreszcie o mitycznym „czasie początków” znanym większości religii i tradycji wierzeń ludowych.
Jak łatwo się domyślić, „ja opancerzone” nie zna „antystruktury” i polega na tym, co podsuwa mu rozum instrumentalny. Wierząc w jego moc, więzi samo siebie w Weberowskiej „żelaznej klatce” – poddaje się dyktatowi zasady efektywności i osłabia swe więzi z innymi. Niedostępne jest mu doświadczenie karnawałowej „communitas”, czyli spontanicznej i fundamentalnej wspólnoty poza systemem ról i hierarchii dominujących w danym społeczeństwie. Dla „ja opancerzonego” zaburzenie „struktury”, którą postrzega jako racjonalnie uzasadnioną, oznacza wtargnięcie destrukcyjnego chaosu, a nie przejaw ułomności ludzkiego porządku. Nowoczesne ja wreszcie nie żyje w wyższych i niższych czasach. Znany jest mu jedynie biegnący nieubłaganie fizykalny czas linearny.
Rue Descartes, czyli pochwała zabobonu?
Cytuję obficie myśli Taylora, bo jego analizy ciekawie współbrzmią z intuicjami Miłosza. Jak już sugerowałem, poeta zdaje się głosić apologię „ja porowatego”. Teraz zapytajmy: dlaczego? Aby to zrozumieć, przeczytajmy najpierw wspaniały wiersz z 1980 roku Rue Descartes:
Mijając ulicę Descartes
Schodziłem ku Sekwanie, młody barbarzyńca w podróży
Onieśmielony przybyciem do stolicy świata.
Było nas wielu, z Jass i Koloszwaru, Wilna
i Bukaresztu, Sajgonu i Marakesz,
Wstydliwie pamiętających domowe zwyczaje,
O których nie należało mówić tu nikomu:
Klaśnięcie na służbę, nadbiegają dziewki bose,
Dzielenie pokarmów z inkantacjami,
Chóralne modły odprawiane przez panów i czeladź.
Zostawiłem za sobą pochmurne powiaty.
Wkraczałem w uniwersalne, podziwiając, pragnąc.
Następnie wielu z Jass i Koloszwaru albo
Sajgonu, albo Marakesz
Było zabijanych, ponieważ chcieli obalić domowe zwyczaje.
Następnie ich koledzy zdobywali władzę,
Żeby zabijać w imię pięknych idei uniwersalnych.
Tymczasem zgodnie ze swoją naturą zachowywało się miasto,
Gardłowym śmiechem odzywając się w ciemności,
Wypiekając długie chleby i w gliniane dzbanki nalewając wino,
Ryby, cytryny i czosnek kupując na targach,
Obojętne na honor i hańbę, i wielkość, i chwałę,
Ponieważ to wszystko już było i zmieniło się
W pomniki przedstawiające nie wiadomo kogo,
W ledwo słyszalne arie albo zwroty mowy.
Znowu opieram łokcie o szorstki granit nabrzeża,
Jakbym wrócił z wędrówki po krajach podziemnych
I nagle zobaczył w świetle kręcące się koło sezonów,
Tam gdzie upadły imperia, a ci, co żyli, umarli.
I nie ma już tu i nigdzie stolicy świata.
I wszystkim obalonym zwyczajom wrócono ich dobre imię.
I już wiem, że czas ludzkich pokoleń niepodobny do czasu Ziemi.
A z ciężkich moich grzechów jeden najlepiej pamiętam:
Jak przechodząc raz leśną ścieżką nad potokiem,
Zrzuciłem duży kamień na wodnego węża zwiniętego w trawie.
I co mnie w życiu spotkało, było słuszną karą,
Która prędzej czy później łamiącego zakaz dosięgnie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.