Śmierć bliskiej osoby, zmaganie się z nieuleczalną chorobą czy grzechem są doświadczeniami, które potrafią nawet najbardziej hardych i opanowanych ludzi zepchnąć na dno rozpaczy. Raczej nie pomogą wtedy słowa: „Weź swój krzyż! Zaufaj Panu, a wszystko będzie dobrze". List, 4/2008
Podobne momenty odnajdziemy w życiu wielu świętych. Nie raz czuli się opuszczeni i samotni, byli przekonani, że zamknęło się przed nimi niebo, a Bóg jest daleko. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, kiedy umierała, mówiła, że chce wierzyć w niebo, bo nie miała odwagi powiedzieć: „Wierzę w niebo". Zdarza się, że wiara dojrzała doznaje niezwykle bolesnego oczyszczenia. Św. Faustyna pisała w „Dzienniczku": „Trudno mi, Panie Boże, sobie wyobrazić, że ktoś na tym świecie może wątpić". Zapiski te powstały w czasach, kiedy doświadczała wielu łask od Boga. Kilka lat później nie miała już w sobie tak niezłomnej wiary: „Panie Jezu, jak bardzo dusza cierpi umierająca, która doświadcza rozłąki" - z goryczą pisała święta. Potrafiła wtedy ofiarowywać swoją bezradność nie tylko za siebie, ale i za innych zagubionych tak jak ona.
Na krzyżu Jezus wypowiada słowa, które niejednemu z nas mogą wydać się gorszące. Dramatyczny okrzyk: Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił (Mk 15, 34), niektórzy uznają za świadectwo utraty wiary, poddanie się rozpaczy. Bez względu na interpretację czujemy, że jest w nim coś autentycznego, rzeczywistego. Niejednokrotnie, kiedy zmagamy się z bólem, wyrzucamy z siebie równie mocne słowa. Nie muszą być one jednak naszą ostateczną deklaracją. Jeżeli cierpiący człowiek mówi: „Lepiej, żeby mnie nie było, żebym umarł", nie oznacza to, że wydał na siebie wyrok, że chce umrzeć, ale że w ten sposób opisuje swoje przeżycia, to, co z nim się dzieje. Jezus pozwala przemówić swoim emocjom, daje wyraz cierpieniu, osamotnieniu, którego doświadcza.
Nie zapomnijmy jednak, że tak naprawdę Jego słowa są dosłownym cytatem z pierwszego wersu Psalmu 22. Jezus, jak każdy pobożny Żyd, zna Psalmy i modli się nimi. Możemy przypuszczać, że na krzyżu (choćby w myślach) wypowiedział cały Psalm, który kończy się wyznaniem wiary. Jezus zawierzył Bogu do końca. Poddał się Jego woli, zaufał, chociaż czuł, że niedługo umrze. Jego oddanie wyrażało się nawet w tym, że po śmierci Ojciec powołał go do życia. Nie uniknął bólu i cierpienia, ale jednocześnie udało mu się pokonać rozpacz. Wyprzedził nas, a teraz pokazuje nam drogę. Nie obiecuje, że będzie ona łatwa i przyjemna, ale mówi, że on już ją przeszedł. W Liście do Hebrajczyków możemy przeczytać, że Jezus stał się w pełni człowiekiem, doświadczył jego trosk, smutków, wątpliwości, był wielokrotnie kuszony, ale nie uległ. Przypomina przewodnika, który wędrując trudną trasą, doświadczając załamań pogody, nie zagubił się, ale znalazł drogę powrotną. Nie jest kimś, kto zostaje w schronisku z mapą na kolanach i łącząc się z nami przez telefon komórkowy, mówi: „Idźcie w lewo, a potem w prawo". Przeszedł szlak i bardzo dobrze go zna. W Liście do Hebrajczyków czytamy dalej: My, którzyśmy się uciekli do uchwycenia zaofiarowanej nam nadziei, trzymajmy się jej jak bezpiecznej i silnej dla duszy kotwicy, która przenika poza zasłonę, gdzie Jezus jako poprzednik wszedł za nas stawszy się arcykapłanem na wieki (Hbr 6, 17-18). Nadzieja jest jak lina, która łączy nas z Jezusem. Nawet, kiedy tkwimy w środku ciemności, ona jest na wyciągnięcie ręki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.