Prawdziwą, wielką, trwającą wiele miesięcy podróż w głąb siebie - gdzieś aż tam, gdzie świadome graniczy z nieświadomym - odbyłam jednak tylko raz. Dotyczyła ona moich relacji z matką, widzianych przez pryzmat jej sieroctwa, i była moim własnym, podpowiedzianym mi przez intuicję pomysłem. List, 2/2009
Kilka lat temu, po traumie wywołanej serią wypadków losowych, rozpoczęłam psychoterapię. Temat dzieciństwa powracał nieustannie. Tak się bowiem złożyło, że przyczyny niemal wszystkich moich ważniejszych problemów tkwiły mniej lub bardziej w dzieciństwie. Prawdziwą, wielką, trwającą wiele miesięcy podróż w głąb siebie - gdzieś aż tam, gdzie świadome graniczy z nieświadomym - odbyłam jednak tylko raz. Dotyczyła ona moich relacji z matką, widzianych przez pryzmat jej sieroctwa, i była moim własnym, podpowiedzianym mi przez intuicję pomysłem. Ta podróż w głąb oznaczała pierwsze prawdziwe spotkanie z „podziemnym dzieckiem" - twarzą w twarz.
Prawdziwe spotkanie z własnym dzieciństwem to trudna, pełna gwałtownych zakrętów i karkołomnych spadków podróż w głąb siebie, samotna, ale i niezwykła. Jej celem nie jest sentymentalne spotkanie z sobą sprzed lat, lecz emocjonalna i duchowa konfrontacja, katharsis, pojmowane tak, jak je prawdopodobnie pojmował Arystoteles, czyli jako klaryfikacja - oczyszczenie z przeszkód. Chodzi zatem o rozumienie jasne, bez przeszkód, a właśnie takie rozumienie jest, moim zdaniem, głównym celem owej podróży w głąb, którą nazywam odkrywaniem dzieciństwa.
W gruncie rzeczy wybieramy się tam po prawdę o sobie, o naszym dzieciństwie, o wpływie tego fenomenu na kształtowanie się naszej osobowości, nastawienia do życia, podstawowego systemu wartości, naszych relacji z innymi ludźmi i stosunku do samego siebie. Nie jest to zatem jakaś, taka sobie, prawda, lecz prawda, która stawia przed nami bardzo konkretne i zarazem trudne do spełnienia wymagania. Przede wszystkim musimy zaakceptować pewne fakty: po pierwsze, że nie jest to prawda w pełni osiągalna i do końca rozpoznawalna; po drugie, że jest to prawda, która ma nas uleczyć z pewnych złudzeń i wyobrażeń na swój własny temat, a prawda, która leczy, zawsze najpierw boli.
„podziemne dziecko"
Mówiąc o swoim odkrywaniu dzieciństwa w ramach psychoterapii, mam na myśli jego odkrywanie świadome - byłam wtedy kobietą w wieku dojrzałym i miałam dorosłe dzieci. Tymczasem przez całe życie towarzyszyło mi poznanie intuicyjne: silne przeczucie ukrytej we mnie jakiejś istotnej prawdy o dzieciństwie (nie tylko moim), wyczuwanej już w czasach, gdy sama byłam dzieckiem.
Odkrywałam w sobie „podziemny świat" - pewien obszar mojego dziecięcego świata wewnętrznego, który z paru ważnych powodów musiał pozostać głęboko we mnie ukryty. Razem z nim musiało się ukrywać pewne dziecko, ważna część mnie samej, paradoksalnie właśnie ta, w której dziś odkrywam najbardziej zdrowe, naturalne i pierwotne korzenie swojej osobowości. Wtedy jednak „podziemne dziecko" było dla mnie wielkim psychicznym ciężarem, niewyczerpanym źródłem lęków, poczucia winy i dręczącego mnie bez przerwy poczucia zdrady.
„Podziemne dziecko" - tak jak je widzę dzisiaj - było uosobieniem tych wszystkich moich uczuć, myśli i poglądów, co do których czułam, że pod żadnym pozorem nie wolno mi ich ujawnić. Przede wszystkim, chociaż nie tylko, uosabiało ono niektóre aspekty moich relacji z ojcem i matką, powstałe na bazie dziecięcych „wielkich sekretów" i tajemnic.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.