Każdy cierpi inaczej. Ostatnio przyjmowałam w przychodni dwudziestolatkę rozpaczającą z powodu kataru, a jednocześnie w hospicjum nieraz spotykam autentycznie cierpiących ludzi oswojonych z tym cierpieniem. Idziemy, 10 luty 2008
Cierpią nie tylko bardzo ciężko chorzy
Pracuję teraz w przychodni, gdzie mam do czynienia z młodszymi pacjentami. Przyjmuję często ludzi zdrowych fizycznie, mających natomiast chore dusze. To pacjenci w pewien sposób agresywni, pełni podejrzliwości. Bardzo często pod tym kryje się jakieś nieuporządkowane życie. Niedawno przyszedł do mnie przerażony, na oko zdrowy człowiek, który chciał sobie zrobić badania. Pytam: co się dzieje? Okazało się, że współżył z wieloma osobami i ma obsesyjny lęk przed tym, czy nie jest chory wenerycznie. Myślę, że są cierpienia, które się Panu Bogu nie podobają, które sobie ludzie sami na siebie nakładają. Takie cierpienie pozbawione jest sensu.
Kilka lat temu we Francji 50 lekarzy postanowiło wspólnie ułożyć list do swoich pacjentów, w którym napisali m.in. „W trosce o Wasze zdrowie prosimy – mniej lekarstw, więcej przebaczenia. Wasze cierpienia najczęściej biorą się z braku pojednania”. Podpisałaby się Pani pod takim listem?
Jak najbardziej! W hospicjum księży marianów wszyscy pacjenci mają kontakt z kapłanem. Niekoniecznie chodzi o spowiedź, ale o duchową pomoc. Nieraz jest tak, że dzwoni żona naszego podopiecznego i mówi: „niesamowite, mój mąż zmienił się, odżył”, gdy tymczasem nasz ksiądz dzieli się z nami radością: „Byłem u pana Leona. Wyspowiadałem go po wielu latach”. Tak więc tam, gdzie jest opieka duchowa – jest łatwiej.
Znacznie trudniej było w poradni kardiologicznej, gdzie widziałam młodych ludzi, większość jest po przebytych zawałach, z dużym niepokojem w sobie. Kiedyś jednemu takiemu pacjentowi, który wyraźnie mocował się ze sobą, zaproponowałam, żeby poszedł do spowiedzi. Nie wiem, czy poszedł, ale potem już był dużo spokojniejszy.
Jan Paweł II mówił: „Cierpienie jest w świecie po to, by wyzwolić w nas miłość”.
I pokazać, że miłość jest najważniejsza. Niedawno miałam młodego, zapracowanego i zamożnego pacjenta, który z rodziną przeprowadził się do nowo wybudowanego domu. W ciągu trzech miesięcy choroba nowotworowa rozwinęła się do tego stopnia, że umierał. Mówił: „oszukali mnie”. Odkrył, że to, co robił i co osiągnął, nie ma żadnego znaczenia.
Nigdy nie zdarzyło się, by umierający pacjent powiedział mi: „żałuję, że nie zrobiłem kariery i doktoratu”, natomiast wielu żałuje, że nie kochali, że za mało czasu poświęcili dzieciom. To pomaga porządkować hierarchię wartości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.