W szkole cierpienia

Każdy cierpi inaczej. Ostatnio przyjmowałam w przychodni dwudziestolatkę rozpaczającą z powodu kataru, a jednocześnie w hospicjum nieraz spotykam autentycznie cierpiących ludzi oswojonych z tym cierpieniem. Idziemy, 10 luty 2008



Kościół wzywa do modlitwy za chorych, ale i chorych do ofiarowania swoich cierpień w jedności z Chrystusem. Jak chorzy, którymi Pani opiekuje się, znoszą własne cierpienie?

Cierpienie Chrystusa było doskonałe, a nasze – nie jest. Patrzenie chorych na własne cierpienie jest bardzo różne. Każdy cierpi inaczej. Ostatnio przyjmowałam w przychodni dwudziestolatkę rozpaczającą z powodu kataru, a jednocześnie w hospicjum nieraz spotykam autentycznie cierpiących ludzi, najczęściej z ciężką niewydolnością krążenia, oswojonych z tym cierpieniem.

Z doświadczenia pracy z chorymi na nowotwór widzę, że są trzy etapy reakcji na chorobę i cierpienie. To, nieco upraszczając: niegodzenie się z faktem, że jest się chorym, etap agresji i ostatni etap – zgoda, uznanie tego, co jest. Nie wszyscy pacjenci dochodzą do trzeciego etapu. Nigdy do końca nie wiadomo, jak długa jest choroba i w jakim stopniu pacjent jest przygotowany do walki z nowotworem, a w ostateczności – do odejścia. Dzieciom jest łatwiej, bo chorobę, cierpienie, śmierć traktują jako kolejny etap życia. Z kolei dorośli prawie zawsze starają się wokół swojej choroby „zakręcić”.

Może to paradoksalnie zabrzmi, ale widzę, jak dobrze ludziom narzekającym na swoje cierpienie, robi pobyt w szpitalu. Mając kontakt z cierpieniem innych, nagle widzą, że są tacy, którzy cierpią bardziej.

Można cierpienie ofiarować, uświęcić, nadać mu sens?

Można wiele mówić o radzeniu sobie z cierpieniem, oswajaniu cierpienia, jednak generalnie – jeżeli coś bardzo boli – tak jest np. przy przerzutach nowotworowych do kości – to ból dominuje, a człowiek nie jest w stanie myśleć o rzeczach wyższych. Dlatego bardzo ważne jest, by – nawet gdy cierpienie ofiarujemy – starać się je likwidować, bo przez akt ofiarowania cierpienia ono nie ustępuje.

Miałam w hospicjum pacjentkę, której przyśnił się Pan Jezus ukrzyżowany pytający ją, czy jest w stanie przyjąć cierpienie? Wtedy jeszcze była zdrowa i zgodziła się. Wkrótce okazało się, że ma paskudny nowotwór. Kiedy więc przyszło do praktycznego przyjmowania cierpienia – były „huśtawki”. Okazało się, że jest to bardzo trudne. Myślę jednak, że w praktyce chorzy częściej oswajają się ze swoim cierpieniem ze względu na swoich bliskich niż ze względu na wyższe cele.

Zdarzają się piękne przykłady. Opiekowałam się np. bardzo ciężko chorą siostrą zakonną. Nie mówiła: „nic się nie stało”. Mówiła o swoim cierpieniu, ale dodawała: „jeżeli Pan Jezus tak chce, to zgoda”. Jednak większość ludzi narzeka na cierpienie. Dla mnie, jako lekarza, wielkim problemem jest pokazanie pacjentowi cierpienia jako daru. To mi się zwyczajnie nie udaje. Cierpienie jest tajemnicą. Nigdy nie wiemy, czy zwraca ludzi do Boga, czy nie. Myślę, że tych pierwszych jest wielu, ale oni o tym niekoniecznie mówią. Mam taką nadzieję.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...